Piątkowe lekcje były dla Judith istnymi ciągnącymi się w
nieskończoność minutami monotonii. Dziewczyna nie robiła notatek, powieki jej
ciążyły, a wzrok był utkwiony w Hagridzie, który za oknem na błoniach rąbał
drewno do kominka w walce z późno listopadowymi chłodami. Głowę miała zbyt pełną
splątanych myśli, żeby skupić się na ważnych zagadnieniach na sprawdzian z
Zaklęć.
Co ukrywa przed nimi Dumbledore? Czy Voldemort naprawdę ośmieliłby
się sięgnąć swoimi mocami na teren Hogwartu? Czy niebezpieczeństwo jest na tyle
duże, aby tworzyć barierę ochronną? Czy istnieją inne zabezpieczenia, o których
nie wiedzą uczniowie? Jak nadejdzie prawdziwe zagrożenie, kilka zaklęć ochroni
Hogwart?
Myśli tłoczyły się w jej głowie, nie znajdując żadnego ujścia.
Skupiała się jedynie na analizowaniu planów Dumbledora, rozkładaniu na
cząsteczki jego zamiarów. Jej mózg wymyślał co chwilę nowe scenariusze, coraz
bardziej mroczniejsze. Bujna, bogata wyobraźnia nagle stała się uciążliwą wadą.
Sama nie była pewna, dlaczego aż tak przejmuje się przyszłością.
Chciała być gotowa na to co nadejdzie, żeby móc wszystkich ochronić. Była
świadoma, że Dumbledore jest potężnym i inteligentnym czarodziejem, ale czuła
obowiązek opieki nad Hogwartem. Traktowała szkołę jak drugi dom, bibliotekę jak
bezpieczną przystań, a błonia jak idealną odskocznię od problemów. Myśl, że
mogłaby to wszystko stracić, przepełniała ją niepokojem.
Jedyną osobą, z którą mogła wymienić się poglądami był Syriusz. Jednak
chłopak cały czas chodził w obstawie chociażby jednego Huncwota, więc nie miała
nadziei na prywatną rozmowę, z dala od ciekawskich uszu uczniów. Potrzebowała
kogoś, kto zauważył podejrzane zachowanie nauczycieli, bramę zamykaną tuż po
ciszy nocnej lub spotęgowane nocne dyżury prefektów. Caroline, choć osoba
bardzo jej bliska, była zbyt zajęta treningami Quidditcha i nadrabianiem
zaległości z Numerologii, żeby dostrzec cokolwiek innego niż miotła czy nauka.
Cole wciąż ją ignorował, regularnie posyłając jej dyskretne, smutne spojrzenia.
Judith była pewna, że w końcu ona czy on wyciągnie rękę na zgodę, ale życie
dziewczyny w ostatnim czasie nabrało niesamowitego tempa, by zajmować się
czyimiś kaprysami.
Rozmasowała skronie. Nagły ból głowy uderzył ją niespokojną falą.
Cofnęła się w cień, ukrywając przed wpadającymi przez okno promieniami słonecznymi,
które działały jej na nerwy. Zdawała sobie sprawę, że niespodziewane napady
migreny mogą być powodowane bezsennością, jaka objawiała się od tygodnia. W
dzień dziewczyna była zdezorientowana i łatwo było ją zdenerwować. Zaś w nocy
czuła się spokojna i zbyt szczęśliwa, żeby tracić swój stan euforii na sen.
Całe godziny spędzała na chłodnym parapecie ze spojrzeniem utkwionym w
tańczące, lazurowe płomienie.
Judith wcisnęła się w kąt ławki owiany cieniem w celu uniknięcia
wzroku profesora Fitwicka wyszukującego osób do dodatkowej pracy. Jej chęć do
nauki znacznie opadła wraz z aktywnością na lekcji. Wolała ukrywać się na końcu
klasy, samotna, w ostatniej ławce niż skakać do odpowiedzi na czele uczniów.
-Panno Jones, na następną lekcję oczekuję dwie rolki pergaminu
zapełnione tekstem o rytuałach uzdrawiających w średniowieczu i współcześnie.
Proszę podać żywe przykłady owego przedsięwzięcia. Różnice mają być
rozubudowane, polecam zajrzeć do szkolnej biblioteki. – profesor Fitwick
zwrócił się do dziewczyny z burzą czarnych loków. Gryfonka posłusznie zapisała
zadanie, uśmiechając się pod nosem z ambicją. Judith pomyślała, że gdyby nie
natłok myśli, pewnie uśmiechałaby się podobnie.
-Przerwa. – zarządził nauczyciel, wraz z dźwiękiem dzwonu.-
Pamiętajcie o zadaniu domowym!
Judith udała, że przepisała zadane ćwiczenia z tablicy, po czym
prędko wybiegła z klasy jako jedna z pierwszych. Na korytarzu panował chaos,
uczniowie z błogim wyrazem twarzach na myśl o nadchodzącym weekendzie wylewali
się z klas tworząc niezgrabną falę hałasu. Judith oceniła swoje szanse na
przedostanie się na drugą stronę korytarza. Stwierdziła, że nie przebiłaby się
przez uczniów, lecąc na hipogryfie.
Mając w głowie sprytny pomysł, szybko zrobiła kilka susów przy
ścianie do wielkiego gobelinu przedstawiającego wdzięcznego jednorożca
spowitego w blasku słońca. Kilka razy obejrzała się na zgiełk popołudniowego
życia w Hogwarcie i upewniwszy się, iż nikt nie zwraca na nią uwagi, wślizgnęła
się za gruby materiał. Za plecami nie napotkała twardego kamienia ściany, lecz
wolną przestrzeń wokół siebie. Zrobiła kilka kroków w tył, tak samo jak rok
wcześniej, gdy to ostatni raz korzystała z ukrytego skrótu.
Otrzepała byle jak narzucony na siebie mundurek z nagromadzonego
na gobelinie kurzu, który na nią opadł podczas przejścia na dawno zamknięty
korytarz. Judith dziękowała sobie za wczesne lata nauki w Hogwarcie spędzane na
eksplorowaniu zamku.
Obróciła się od dziury zasłoniętej od drugiej strony gobelinem,
niegdyś będącej wielkim łukiem, i ujrzała zaniedbany, pełen kamieni oraz gruzu
korytarz. Po okrytym białym pyłem holu walały się duże odłamki kamienia, na
zakrytej pod grubą warstwą tynku i kurzu leżały wyrwane z zawiasów drzwi. Hol
był tak szeroki, że pomieściłby hordę uczniów, lecz na pewno nie nadawał się do
codziennego użytku.
Będąc w czwartej klasie Judith dowiedziała się, że jedna z klas na
korytarzu niegdyś uległa eksplozji spowodowanej przez nieuwagę ucznia. W
efekcie kawałki jednej ze ścian leżały teraz na brudnej posadzce, dawno zapomniane
przez grono pedagogiczne. Niegdyś dyrektor snuł plany wobec holu, lecz zamiary
nie zostały wprowadzone w życie. Hogwart był na tyle rozległy, że nieobecność
jednego z korytarzy nikomu nie zawadzała. Natomiast dla Judith zapomniany
korytarz stanowił wybawienie od przeciskania się miedzy uczniami oraz
wybawienie podczas nocnej ucieczki przed woźnym.
Delikatne promienie muskały jej twarz miłym ciepłem, ledwie
przebijającym się przez wieloletni kurz na wysokich oknach. Jedna z szyb
została wybita, zapewne przez porywcze warunki pogodowe Zjednoczonego Królestwa
i dzięki dziurze, Judith mogła dostrzec zachodzące słońce częściowo ukryte za
ciężkimi, szarymi chmurami. Czuła narastającą melancholię, lecz odetchnęła
głęboko, czego szybko pożałowała, bowiem do jej płuc dostał się pył, skutkujący
nagłym, krótkim atakiem kaszlu. Cały nastrój cichego zakątka Hogwartu zniknął
wraz z jej zadowoleniem.
Gdy poirytowana Judith skończyła kasłać, wyprostowała się ze łzami
w oczach i zdeterminowana, by jak najszybciej wyjść z korytarza, zaczęła
lawirować między kamieniami. Po męczącym torze przeszkód w postaci
niebezpiecznie trzymających się na jednym zawiasie drzwi, wywróconych ławek czy
wiekowych krzeseł, dotarła do niskich drzwi. Z oporem dały się uchylić na
szczelinę, w którą wcisnęła się Judith, prując rajstopy o wystający gwóźdź.
Po drugiej stronie między kamienną rzeźbą skutecznie zasłaniającą
przejście, a drzwiami była przestrzeń ledwo dostosowana do Judith. By domknąć drewnianą
płytę musiała ciężko się namęczyć, żeby stare zawiasy nie przyciągnęły nikogo
uwagi. Gdy już uporała się z problemem, oparła się ociężale o tył pomnika i
chwilę pooddychała żeby wyregulować oddech.
Była tak wściekła na podarte rajstopy, brudny mundurek i włosy
pełne tynku, że wyszła zza posągu, bez sprawdzenia czy korytarz jest pozbawiony
uczniów. Pewnym krokiem wyszła zza cienia Merlina.
Szybko uświadomiła sobie błąd jak usłyszała gniewny głos po swojej
lewej. Obróciła się w tym kierunku, a jej brwi uniosły się wysoko.
Stała za plecami Syriusza Blacka (wywnioskowała to po paczce
papierosów wystającej z tylnej kieszeni), w którego celował różdżką Severus
Snape. Żaden z chłopaków nie dostrzegł skradającej się Judith. Ślizgon był zbyt
zajęty mierzeniem wzrokiem Syriusza, a ten dyskretnym wyciąganiem różdżki z
kieszeni. Judith pomyślała o szybkim powrocie w cień posągu, ale na widok
różdżki wycelowanej w Syriusza, postanowiła chronić tył Gryfona. Powoli
wyciągała swoją jedyną broń do samoobrony.
-Mam cię dosyć, Black. - wysyczał groźnie Severus. Jego twarz w
połowie była okryta cieniem, który nadawał jego obliczu grozy. Tłuste, czarne
włosy zakryły mu jedno oko, ale drugie bacznie obserwowało Syriusza z
ogarniającą jego ciało furią w czarnych, bezdusznych tęczówkach.
-To ustaw się w kolejce, Smarku. - lekceważąco odparował Syriusz.
Mimo udawanej, wyluzowanej postawy, Judith widziała jego napięte mięśnie
pleców. - To nie moja wina, że nasza kochana Lils woli Jamesa od ciebie.
Policzek Ślizgona drgnął w nerwowym tiku. Jego dłoń była śliska, a
zamknięta w ciasnym uścisku różdżka się trzęsła.
-Nigdy nie wybrałaby tego kretyna. Jest na to za mądra. - próbował
sam siebie przekonać Severus.
-Chyba dawno z nią nie rozmawiałeś. - zadrwił Syriusz.
Severus nie chciał uwierzyć podstępnemu Syriuszowi, jednak jego
nagle zgarbiona i zagubiona postawa zaprzeczała skamieniałej twarzy.
Zamrugał kilka razy z niedowierzeniem. Zmarszczył nos i
przeciągając słowa, jadowicie powiedział:
-Przekaż mu to ode mnie. Sectumsempra!
Syriusz zdołał przewidzieć zamiary Severusa, ponieważ zablokował
jego zaklęcie, lecz te odbiło się od jego tarczy i pomknęło ku Judith. Biały
krąg światła był ostatnim widokiem, jaki ujrzała przed ciemnością. Dziewczyna
nie zdążyła krzyknąć ani uskoczyć w bok, gdyż jej ciałem zawładnął szok i
równie nagły ból, od którego jej ciało wygięło się w łuk.
Czuła każdy mięsień w ciele, jakby w jej skórę wbijano rozpalone
igły. Każdy pojedynczy kawałek palił się żywcem, nie reagując na inne bodźce.
Krzyk nie był ujściem od bólu, ale to była jedyna czynność, którą mogła wykonać
aby dać upust uczuciu palenia żywcem. Ból rozdzierał Judith na pół. Zdzierała
sobie gardło, wypełniając spokojne korytarze Hogwartu swoim cierpieniem. Fale
mdłości atakowały ją, na przemian z kąsającymi kręgosłup dreszczami.
Zaklęcie wypowiedziane z czystą nienawiścią, było spotęgowane
agresją i zawiścią.
Próbowała otworzyć oczy, lecz obraz był zbyt rozmyty. Koszula
przylepiła się jej do mokrych od potu pleców. Po policzku spłynęła jej lepka
stróżka krwi.
Uścisk palców Syriusza na jej rękach był jedynym co przytrzymywało
ją od zemdlenia.
Zanim wokół zapadła głucha, zbawienna cisza, dosłyszała drżący
głos:
-Judy, nie odchodź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz