poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział szósty: Sectumsempra



Piątkowe lekcje były dla Judith istnymi ciągnącymi się w nieskończoność minutami monotonii. Dziewczyna nie robiła notatek, powieki jej ciążyły, a wzrok był utkwiony w Hagridzie, który za oknem na błoniach rąbał drewno do kominka w walce z późno listopadowymi chłodami. Głowę miała zbyt pełną splątanych myśli, żeby skupić się na ważnych zagadnieniach na sprawdzian z Zaklęć.
Co ukrywa przed nimi Dumbledore? Czy Voldemort naprawdę ośmieliłby się sięgnąć swoimi mocami na teren Hogwartu? Czy niebezpieczeństwo jest na tyle duże, aby tworzyć barierę ochronną? Czy istnieją inne zabezpieczenia, o których nie wiedzą uczniowie? Jak nadejdzie prawdziwe zagrożenie, kilka zaklęć ochroni Hogwart?
Myśli tłoczyły się w jej głowie, nie znajdując żadnego ujścia. Skupiała się jedynie na analizowaniu planów Dumbledora, rozkładaniu na cząsteczki jego zamiarów. Jej mózg wymyślał co chwilę nowe scenariusze, coraz bardziej mroczniejsze. Bujna, bogata wyobraźnia nagle stała się uciążliwą wadą.
Sama nie była pewna, dlaczego aż tak przejmuje się przyszłością. Chciała być gotowa na to co nadejdzie, żeby móc wszystkich ochronić. Była świadoma, że Dumbledore jest potężnym i inteligentnym czarodziejem, ale czuła obowiązek opieki nad Hogwartem. Traktowała szkołę jak drugi dom, bibliotekę jak bezpieczną przystań, a błonia jak idealną odskocznię od problemów. Myśl, że mogłaby to wszystko stracić, przepełniała ją niepokojem.
Jedyną osobą, z którą mogła wymienić się poglądami był Syriusz. Jednak chłopak cały czas chodził w obstawie chociażby jednego Huncwota, więc nie miała nadziei na prywatną rozmowę, z dala od ciekawskich uszu uczniów. Potrzebowała kogoś, kto zauważył podejrzane zachowanie nauczycieli, bramę zamykaną tuż po ciszy nocnej lub spotęgowane nocne dyżury prefektów. Caroline, choć osoba bardzo jej bliska, była zbyt zajęta treningami Quidditcha i nadrabianiem zaległości z Numerologii, żeby dostrzec cokolwiek innego niż miotła czy nauka. Cole wciąż ją ignorował, regularnie posyłając jej dyskretne, smutne spojrzenia. Judith była pewna, że w końcu ona czy on wyciągnie rękę na zgodę, ale życie dziewczyny w ostatnim czasie nabrało niesamowitego tempa, by zajmować się czyimiś kaprysami.
Rozmasowała skronie. Nagły ból głowy uderzył ją niespokojną falą. Cofnęła się w cień, ukrywając przed wpadającymi przez okno promieniami słonecznymi, które działały jej na nerwy. Zdawała sobie sprawę, że niespodziewane napady migreny mogą być powodowane bezsennością, jaka objawiała się od tygodnia. W dzień dziewczyna była zdezorientowana i łatwo było ją zdenerwować. Zaś w nocy czuła się spokojna i zbyt szczęśliwa, żeby tracić swój stan euforii na sen. Całe godziny spędzała na chłodnym parapecie ze spojrzeniem utkwionym w tańczące, lazurowe płomienie.
Judith wcisnęła się w kąt ławki owiany cieniem w celu uniknięcia wzroku profesora Fitwicka wyszukującego osób do dodatkowej pracy. Jej chęć do nauki znacznie opadła wraz z aktywnością na lekcji. Wolała ukrywać się na końcu klasy, samotna, w ostatniej ławce niż skakać do odpowiedzi na czele uczniów.
-Panno Jones, na następną lekcję oczekuję dwie rolki pergaminu zapełnione tekstem o rytuałach uzdrawiających w średniowieczu i współcześnie. Proszę podać żywe przykłady owego przedsięwzięcia. Różnice mają być rozubudowane, polecam zajrzeć do szkolnej biblioteki. – profesor Fitwick zwrócił się do dziewczyny z burzą czarnych loków. Gryfonka posłusznie zapisała zadanie, uśmiechając się pod nosem z ambicją. Judith pomyślała, że gdyby nie natłok myśli, pewnie uśmiechałaby się podobnie.
-Przerwa. – zarządził nauczyciel, wraz z dźwiękiem dzwonu.- Pamiętajcie o zadaniu domowym!
Judith udała, że przepisała zadane ćwiczenia z tablicy, po czym prędko wybiegła z klasy jako jedna z pierwszych. Na korytarzu panował chaos, uczniowie z błogim wyrazem twarzach na myśl o nadchodzącym weekendzie wylewali się z klas tworząc niezgrabną falę hałasu. Judith oceniła swoje szanse na przedostanie się na drugą stronę korytarza. Stwierdziła, że nie przebiłaby się przez uczniów, lecąc na hipogryfie.
Mając w głowie sprytny pomysł, szybko zrobiła kilka susów przy ścianie do wielkiego gobelinu przedstawiającego wdzięcznego jednorożca spowitego w blasku słońca. Kilka razy obejrzała się na zgiełk popołudniowego życia w Hogwarcie i upewniwszy się, iż nikt nie zwraca na nią uwagi, wślizgnęła się za gruby materiał. Za plecami nie napotkała twardego kamienia ściany, lecz wolną przestrzeń wokół siebie. Zrobiła kilka kroków w tył, tak samo jak rok wcześniej, gdy to ostatni raz korzystała z ukrytego skrótu.
Otrzepała byle jak narzucony na siebie mundurek z nagromadzonego na gobelinie kurzu, który na nią opadł podczas przejścia na dawno zamknięty korytarz. Judith dziękowała sobie za wczesne lata nauki w Hogwarcie spędzane na eksplorowaniu zamku.
Obróciła się od dziury zasłoniętej od drugiej strony gobelinem, niegdyś będącej wielkim łukiem, i ujrzała zaniedbany, pełen kamieni oraz gruzu korytarz. Po okrytym białym pyłem holu walały się duże odłamki kamienia, na zakrytej pod grubą warstwą tynku i kurzu leżały wyrwane z zawiasów drzwi. Hol był tak szeroki, że pomieściłby hordę uczniów, lecz na pewno nie nadawał się do codziennego użytku.
Będąc w czwartej klasie Judith dowiedziała się, że jedna z klas na korytarzu niegdyś uległa eksplozji spowodowanej przez nieuwagę ucznia. W efekcie kawałki jednej ze ścian leżały teraz na brudnej posadzce, dawno zapomniane przez grono pedagogiczne. Niegdyś dyrektor snuł plany wobec holu, lecz zamiary nie zostały wprowadzone w życie. Hogwart był na tyle rozległy, że nieobecność jednego z korytarzy nikomu nie zawadzała. Natomiast dla Judith zapomniany korytarz stanowił wybawienie od przeciskania się miedzy uczniami oraz wybawienie podczas nocnej ucieczki przed woźnym.
Delikatne promienie muskały jej twarz miłym ciepłem, ledwie przebijającym się przez wieloletni kurz na wysokich oknach. Jedna z szyb została wybita, zapewne przez porywcze warunki pogodowe Zjednoczonego Królestwa i dzięki dziurze, Judith mogła dostrzec zachodzące słońce częściowo ukryte za ciężkimi, szarymi chmurami. Czuła narastającą melancholię, lecz odetchnęła głęboko, czego szybko pożałowała, bowiem do jej płuc dostał się pył, skutkujący nagłym, krótkim atakiem kaszlu. Cały nastrój cichego zakątka Hogwartu zniknął wraz z jej zadowoleniem.
Gdy poirytowana Judith skończyła kasłać, wyprostowała się ze łzami w oczach i zdeterminowana, by jak najszybciej wyjść z korytarza, zaczęła lawirować między kamieniami. Po męczącym torze przeszkód w postaci niebezpiecznie trzymających się na jednym zawiasie drzwi, wywróconych ławek czy wiekowych krzeseł, dotarła do niskich drzwi. Z oporem dały się uchylić na szczelinę, w którą wcisnęła się Judith, prując rajstopy o wystający gwóźdź.
Po drugiej stronie między kamienną rzeźbą skutecznie zasłaniającą przejście, a drzwiami była przestrzeń ledwo dostosowana do Judith. By domknąć drewnianą płytę musiała ciężko się namęczyć, żeby stare zawiasy nie przyciągnęły nikogo uwagi. Gdy już uporała się z problemem, oparła się ociężale o tył pomnika i chwilę pooddychała żeby wyregulować oddech.
Była tak wściekła na podarte rajstopy, brudny mundurek i włosy pełne tynku, że wyszła zza posągu, bez sprawdzenia czy korytarz jest pozbawiony uczniów. Pewnym krokiem wyszła zza cienia Merlina.
Szybko uświadomiła sobie błąd jak usłyszała gniewny głos po swojej lewej. Obróciła się w tym kierunku, a jej brwi uniosły się wysoko.
Stała za plecami Syriusza Blacka (wywnioskowała to po paczce papierosów wystającej z tylnej kieszeni), w którego celował różdżką Severus Snape. Żaden z chłopaków nie dostrzegł skradającej się Judith. Ślizgon był zbyt zajęty mierzeniem wzrokiem Syriusza, a ten dyskretnym wyciąganiem różdżki z kieszeni. Judith pomyślała o szybkim powrocie w cień posągu, ale na widok różdżki wycelowanej w Syriusza, postanowiła chronić tył Gryfona. Powoli wyciągała swoją jedyną broń do samoobrony.
-Mam cię dosyć, Black. - wysyczał groźnie Severus. Jego twarz w połowie była okryta cieniem, który nadawał jego obliczu grozy. Tłuste, czarne włosy zakryły mu jedno oko, ale drugie bacznie obserwowało Syriusza z ogarniającą jego ciało furią w czarnych, bezdusznych tęczówkach.
-To ustaw się w kolejce, Smarku. - lekceważąco odparował Syriusz. Mimo udawanej, wyluzowanej postawy, Judith widziała jego napięte mięśnie pleców. - To nie moja wina, że nasza kochana Lils woli Jamesa od ciebie.
Policzek Ślizgona drgnął w nerwowym tiku. Jego dłoń była śliska, a zamknięta w ciasnym uścisku różdżka się trzęsła.
-Nigdy nie wybrałaby tego kretyna. Jest na to za mądra. - próbował sam siebie przekonać Severus.
-Chyba dawno z nią nie rozmawiałeś. - zadrwił Syriusz.
Severus nie chciał uwierzyć podstępnemu Syriuszowi, jednak jego nagle zgarbiona i zagubiona postawa zaprzeczała skamieniałej twarzy.
Zamrugał kilka razy z niedowierzeniem. Zmarszczył nos i przeciągając słowa, jadowicie powiedział:
-Przekaż mu to ode mnie. Sectumsempra!
Syriusz zdołał przewidzieć zamiary Severusa, ponieważ zablokował jego zaklęcie, lecz te odbiło się od jego tarczy i pomknęło ku Judith. Biały krąg światła był ostatnim widokiem, jaki ujrzała przed ciemnością. Dziewczyna nie zdążyła krzyknąć ani uskoczyć w bok, gdyż jej ciałem zawładnął szok i równie nagły ból, od którego jej ciało wygięło się w łuk.
Czuła każdy mięsień w ciele, jakby w jej skórę wbijano rozpalone igły. Każdy pojedynczy kawałek palił się żywcem, nie reagując na inne bodźce. Krzyk nie był ujściem od bólu, ale to była jedyna czynność, którą mogła wykonać aby dać upust uczuciu palenia żywcem. Ból rozdzierał Judith na pół. Zdzierała sobie gardło, wypełniając spokojne korytarze Hogwartu swoim cierpieniem. Fale mdłości atakowały ją, na przemian z kąsającymi kręgosłup dreszczami. 
Zaklęcie wypowiedziane z czystą nienawiścią, było spotęgowane agresją i zawiścią.
Próbowała otworzyć oczy, lecz obraz był zbyt rozmyty. Koszula przylepiła się jej do mokrych od potu pleców. Po policzku spłynęła jej lepka stróżka krwi.
Uścisk palców Syriusza na jej rękach był jedynym co przytrzymywało ją od zemdlenia.
Zanim wokół zapadła głucha, zbawienna cisza, dosłyszała drżący głos:
-Judy, nie odchodź.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz