poniedziałek, 20 czerwca 2016

Rozdział szósty: Sectumsempra



Piątkowe lekcje były dla Judith istnymi ciągnącymi się w nieskończoność minutami monotonii. Dziewczyna nie robiła notatek, powieki jej ciążyły, a wzrok był utkwiony w Hagridzie, który za oknem na błoniach rąbał drewno do kominka w walce z późno listopadowymi chłodami. Głowę miała zbyt pełną splątanych myśli, żeby skupić się na ważnych zagadnieniach na sprawdzian z Zaklęć.
Co ukrywa przed nimi Dumbledore? Czy Voldemort naprawdę ośmieliłby się sięgnąć swoimi mocami na teren Hogwartu? Czy niebezpieczeństwo jest na tyle duże, aby tworzyć barierę ochronną? Czy istnieją inne zabezpieczenia, o których nie wiedzą uczniowie? Jak nadejdzie prawdziwe zagrożenie, kilka zaklęć ochroni Hogwart?
Myśli tłoczyły się w jej głowie, nie znajdując żadnego ujścia. Skupiała się jedynie na analizowaniu planów Dumbledora, rozkładaniu na cząsteczki jego zamiarów. Jej mózg wymyślał co chwilę nowe scenariusze, coraz bardziej mroczniejsze. Bujna, bogata wyobraźnia nagle stała się uciążliwą wadą.
Sama nie była pewna, dlaczego aż tak przejmuje się przyszłością. Chciała być gotowa na to co nadejdzie, żeby móc wszystkich ochronić. Była świadoma, że Dumbledore jest potężnym i inteligentnym czarodziejem, ale czuła obowiązek opieki nad Hogwartem. Traktowała szkołę jak drugi dom, bibliotekę jak bezpieczną przystań, a błonia jak idealną odskocznię od problemów. Myśl, że mogłaby to wszystko stracić, przepełniała ją niepokojem.
Jedyną osobą, z którą mogła wymienić się poglądami był Syriusz. Jednak chłopak cały czas chodził w obstawie chociażby jednego Huncwota, więc nie miała nadziei na prywatną rozmowę, z dala od ciekawskich uszu uczniów. Potrzebowała kogoś, kto zauważył podejrzane zachowanie nauczycieli, bramę zamykaną tuż po ciszy nocnej lub spotęgowane nocne dyżury prefektów. Caroline, choć osoba bardzo jej bliska, była zbyt zajęta treningami Quidditcha i nadrabianiem zaległości z Numerologii, żeby dostrzec cokolwiek innego niż miotła czy nauka. Cole wciąż ją ignorował, regularnie posyłając jej dyskretne, smutne spojrzenia. Judith była pewna, że w końcu ona czy on wyciągnie rękę na zgodę, ale życie dziewczyny w ostatnim czasie nabrało niesamowitego tempa, by zajmować się czyimiś kaprysami.
Rozmasowała skronie. Nagły ból głowy uderzył ją niespokojną falą. Cofnęła się w cień, ukrywając przed wpadającymi przez okno promieniami słonecznymi, które działały jej na nerwy. Zdawała sobie sprawę, że niespodziewane napady migreny mogą być powodowane bezsennością, jaka objawiała się od tygodnia. W dzień dziewczyna była zdezorientowana i łatwo było ją zdenerwować. Zaś w nocy czuła się spokojna i zbyt szczęśliwa, żeby tracić swój stan euforii na sen. Całe godziny spędzała na chłodnym parapecie ze spojrzeniem utkwionym w tańczące, lazurowe płomienie.
Judith wcisnęła się w kąt ławki owiany cieniem w celu uniknięcia wzroku profesora Fitwicka wyszukującego osób do dodatkowej pracy. Jej chęć do nauki znacznie opadła wraz z aktywnością na lekcji. Wolała ukrywać się na końcu klasy, samotna, w ostatniej ławce niż skakać do odpowiedzi na czele uczniów.
-Panno Jones, na następną lekcję oczekuję dwie rolki pergaminu zapełnione tekstem o rytuałach uzdrawiających w średniowieczu i współcześnie. Proszę podać żywe przykłady owego przedsięwzięcia. Różnice mają być rozubudowane, polecam zajrzeć do szkolnej biblioteki. – profesor Fitwick zwrócił się do dziewczyny z burzą czarnych loków. Gryfonka posłusznie zapisała zadanie, uśmiechając się pod nosem z ambicją. Judith pomyślała, że gdyby nie natłok myśli, pewnie uśmiechałaby się podobnie.
-Przerwa. – zarządził nauczyciel, wraz z dźwiękiem dzwonu.- Pamiętajcie o zadaniu domowym!
Judith udała, że przepisała zadane ćwiczenia z tablicy, po czym prędko wybiegła z klasy jako jedna z pierwszych. Na korytarzu panował chaos, uczniowie z błogim wyrazem twarzach na myśl o nadchodzącym weekendzie wylewali się z klas tworząc niezgrabną falę hałasu. Judith oceniła swoje szanse na przedostanie się na drugą stronę korytarza. Stwierdziła, że nie przebiłaby się przez uczniów, lecąc na hipogryfie.
Mając w głowie sprytny pomysł, szybko zrobiła kilka susów przy ścianie do wielkiego gobelinu przedstawiającego wdzięcznego jednorożca spowitego w blasku słońca. Kilka razy obejrzała się na zgiełk popołudniowego życia w Hogwarcie i upewniwszy się, iż nikt nie zwraca na nią uwagi, wślizgnęła się za gruby materiał. Za plecami nie napotkała twardego kamienia ściany, lecz wolną przestrzeń wokół siebie. Zrobiła kilka kroków w tył, tak samo jak rok wcześniej, gdy to ostatni raz korzystała z ukrytego skrótu.
Otrzepała byle jak narzucony na siebie mundurek z nagromadzonego na gobelinie kurzu, który na nią opadł podczas przejścia na dawno zamknięty korytarz. Judith dziękowała sobie za wczesne lata nauki w Hogwarcie spędzane na eksplorowaniu zamku.
Obróciła się od dziury zasłoniętej od drugiej strony gobelinem, niegdyś będącej wielkim łukiem, i ujrzała zaniedbany, pełen kamieni oraz gruzu korytarz. Po okrytym białym pyłem holu walały się duże odłamki kamienia, na zakrytej pod grubą warstwą tynku i kurzu leżały wyrwane z zawiasów drzwi. Hol był tak szeroki, że pomieściłby hordę uczniów, lecz na pewno nie nadawał się do codziennego użytku.
Będąc w czwartej klasie Judith dowiedziała się, że jedna z klas na korytarzu niegdyś uległa eksplozji spowodowanej przez nieuwagę ucznia. W efekcie kawałki jednej ze ścian leżały teraz na brudnej posadzce, dawno zapomniane przez grono pedagogiczne. Niegdyś dyrektor snuł plany wobec holu, lecz zamiary nie zostały wprowadzone w życie. Hogwart był na tyle rozległy, że nieobecność jednego z korytarzy nikomu nie zawadzała. Natomiast dla Judith zapomniany korytarz stanowił wybawienie od przeciskania się miedzy uczniami oraz wybawienie podczas nocnej ucieczki przed woźnym.
Delikatne promienie muskały jej twarz miłym ciepłem, ledwie przebijającym się przez wieloletni kurz na wysokich oknach. Jedna z szyb została wybita, zapewne przez porywcze warunki pogodowe Zjednoczonego Królestwa i dzięki dziurze, Judith mogła dostrzec zachodzące słońce częściowo ukryte za ciężkimi, szarymi chmurami. Czuła narastającą melancholię, lecz odetchnęła głęboko, czego szybko pożałowała, bowiem do jej płuc dostał się pył, skutkujący nagłym, krótkim atakiem kaszlu. Cały nastrój cichego zakątka Hogwartu zniknął wraz z jej zadowoleniem.
Gdy poirytowana Judith skończyła kasłać, wyprostowała się ze łzami w oczach i zdeterminowana, by jak najszybciej wyjść z korytarza, zaczęła lawirować między kamieniami. Po męczącym torze przeszkód w postaci niebezpiecznie trzymających się na jednym zawiasie drzwi, wywróconych ławek czy wiekowych krzeseł, dotarła do niskich drzwi. Z oporem dały się uchylić na szczelinę, w którą wcisnęła się Judith, prując rajstopy o wystający gwóźdź.
Po drugiej stronie między kamienną rzeźbą skutecznie zasłaniającą przejście, a drzwiami była przestrzeń ledwo dostosowana do Judith. By domknąć drewnianą płytę musiała ciężko się namęczyć, żeby stare zawiasy nie przyciągnęły nikogo uwagi. Gdy już uporała się z problemem, oparła się ociężale o tył pomnika i chwilę pooddychała żeby wyregulować oddech.
Była tak wściekła na podarte rajstopy, brudny mundurek i włosy pełne tynku, że wyszła zza posągu, bez sprawdzenia czy korytarz jest pozbawiony uczniów. Pewnym krokiem wyszła zza cienia Merlina.
Szybko uświadomiła sobie błąd jak usłyszała gniewny głos po swojej lewej. Obróciła się w tym kierunku, a jej brwi uniosły się wysoko.
Stała za plecami Syriusza Blacka (wywnioskowała to po paczce papierosów wystającej z tylnej kieszeni), w którego celował różdżką Severus Snape. Żaden z chłopaków nie dostrzegł skradającej się Judith. Ślizgon był zbyt zajęty mierzeniem wzrokiem Syriusza, a ten dyskretnym wyciąganiem różdżki z kieszeni. Judith pomyślała o szybkim powrocie w cień posągu, ale na widok różdżki wycelowanej w Syriusza, postanowiła chronić tył Gryfona. Powoli wyciągała swoją jedyną broń do samoobrony.
-Mam cię dosyć, Black. - wysyczał groźnie Severus. Jego twarz w połowie była okryta cieniem, który nadawał jego obliczu grozy. Tłuste, czarne włosy zakryły mu jedno oko, ale drugie bacznie obserwowało Syriusza z ogarniającą jego ciało furią w czarnych, bezdusznych tęczówkach.
-To ustaw się w kolejce, Smarku. - lekceważąco odparował Syriusz. Mimo udawanej, wyluzowanej postawy, Judith widziała jego napięte mięśnie pleców. - To nie moja wina, że nasza kochana Lils woli Jamesa od ciebie.
Policzek Ślizgona drgnął w nerwowym tiku. Jego dłoń była śliska, a zamknięta w ciasnym uścisku różdżka się trzęsła.
-Nigdy nie wybrałaby tego kretyna. Jest na to za mądra. - próbował sam siebie przekonać Severus.
-Chyba dawno z nią nie rozmawiałeś. - zadrwił Syriusz.
Severus nie chciał uwierzyć podstępnemu Syriuszowi, jednak jego nagle zgarbiona i zagubiona postawa zaprzeczała skamieniałej twarzy.
Zamrugał kilka razy z niedowierzeniem. Zmarszczył nos i przeciągając słowa, jadowicie powiedział:
-Przekaż mu to ode mnie. Sectumsempra!
Syriusz zdołał przewidzieć zamiary Severusa, ponieważ zablokował jego zaklęcie, lecz te odbiło się od jego tarczy i pomknęło ku Judith. Biały krąg światła był ostatnim widokiem, jaki ujrzała przed ciemnością. Dziewczyna nie zdążyła krzyknąć ani uskoczyć w bok, gdyż jej ciałem zawładnął szok i równie nagły ból, od którego jej ciało wygięło się w łuk.
Czuła każdy mięsień w ciele, jakby w jej skórę wbijano rozpalone igły. Każdy pojedynczy kawałek palił się żywcem, nie reagując na inne bodźce. Krzyk nie był ujściem od bólu, ale to była jedyna czynność, którą mogła wykonać aby dać upust uczuciu palenia żywcem. Ból rozdzierał Judith na pół. Zdzierała sobie gardło, wypełniając spokojne korytarze Hogwartu swoim cierpieniem. Fale mdłości atakowały ją, na przemian z kąsającymi kręgosłup dreszczami. 
Zaklęcie wypowiedziane z czystą nienawiścią, było spotęgowane agresją i zawiścią.
Próbowała otworzyć oczy, lecz obraz był zbyt rozmyty. Koszula przylepiła się jej do mokrych od potu pleców. Po policzku spłynęła jej lepka stróżka krwi.
Uścisk palców Syriusza na jej rękach był jedynym co przytrzymywało ją od zemdlenia.
Zanim wokół zapadła głucha, zbawienna cisza, dosłyszała drżący głos:
-Judy, nie odchodź.

czwartek, 26 maja 2016

Rozdział piąty: astronomy tower

APELUJĘ O KOMENTARZE, ŻEBYM WIEDZIAŁA, IŻ NIE PISZĘ BLOGA SAMA DLA SIEBIE :)


Kulisty sufit w Wieży Ravenclawu usiany gwiazdami łudząco podobnymi do prawdziwych, przesunął się niczym wielki mechanizm, prezentując obecną, pierwszą kwadrę księżyca. Świece migotały chwiejnie na każdym drewnianym stoliku, oświetlając stosy książek porozrzucanych w nieładzie po okrągłym pomieszczeniu. W miękkich, granatowych fotelach pozostawały nieliczne osoby z nosami w podręcznikach lub dopisujące ostatnie zdania w swoich wypracowaniach. Ciemnoniebieskie zasłony z wymalowanymi złotymi gwiazdami na atłasie zasłaniały widok wysokich okien. Zmęczeni Krukoni schodzili sennie z antresoli upstrzonej stolikami do nauki oraz regałami na książki. Zaczarowany by płonął na złoty odcień ogień pośrodku granatowego pomieszczenia wygasał powoli, a niknął wraz z każdą opuszczającą pokój osobą. Wraz z kolejnymi minutami posąg Roweny Ravenclaw stawał się coraz mniej widoczny. Pokój Wspólny Ravenclawu pogrążał się w senności.
Judith przerzuciła nogi przez  oparcie fotela i spoglądnęła zza książki na obściskującą się w kącie parę. Szczególnie nie interesowało ją czy dziewczyna w końcu połknie swojego chłopaka, czy też nie, ale czekała z nadzieją aż znajdą sobie inne miejsce do okazywania uczuć, gdyż chciała niezauważona wyjść z Pokoju Wspólnego Krukonów, a dopóki czyjeś ciekawskie spojrzenie pozostawało wśród półmroku pomieszczenia, nie było mowy o jakiejkolwiek ucieczce.
Jęknęła, całkowicie przekonując pozostałych Krukonów o obowiązku zapisania kolejnego eseju. Zmierzająca w stronę wysokich regałów dziewczyna posłała jej pełne zrozumienia spojrzenie. Wielu Krukonów zostawało do nocy w Pokoju Wspólnym, żeby się pouczyć lub nadrobić zaległości, więc nie wzbudzała podejrzeń koczując w fotelu, ukryta za stosem grubych tomiszczy. 
Judith odprowadzała ją wzrokiem aż do regałów z opasłymi tomami, gdzie blondynka pociągnęła do siebie jedną z ksiąg, a ta zamiast wpaść w dłonie dziewczyny cofnęła się w głąb półki, uruchamiając sprytny mechanizm. Między Księgą Czarów a Jak odnaleźć się w grobowcach Japonii?  pojawiła się okrągła, szklana gałka, za którą dziewczyna pociągnęła, a cały regał przesunął się w jej stronę jakby nic nie ważył. Krukonka weszła na spiralne, złote schody prowadzące w górę, aż do dormitorium dziewcząt. Regał zasunął się za dziewczyną, jakby nie był ukrytymi drzwiami i gałka zniknęła, a w jej miejscu pojawiła się księga. Jeden ze złotych węgielków wygasł. Zostały trzy płomienie.
Wydało się jej wiecznością, aż w ogniu tlił się jeden węgielek oznaczający ją samą. Wkrótce po ckliwym pożegnaniu pary, sięgnęła ręką pod aksamitną, granatową poduszkę, a tam jej dłoń natrafiła na gruby sweter oraz ciężkie, upaćkane błotem buty zrobione ze smoczej skóry, które niegdyś dostała na urodziny od Caroline. Naciągnęła na siebie szybko czarny sweter oraz obuwie. Ostrożnie lawirując między dużymi poduszkami rozrzuconymi po Pokoju Wspólnym oraz trzymając w dłoni różdżkę zwinnie, przemierzyła drogę do wysokich niczym wrota kościelne, ciemnych drzwi, nie wydawszy żadnego dźwięku. Dumna z zaczarowanych na niewydające dźwięków butów, sięgnęła klamki i pchnęła portal. Wraz z przejściem na kamienne schody dziewczyny zgasł ostatni złoty węgielek.
Judith odetchnęła głęboko i ruszyła biegiem na dół.
Długo biegła w ciemnościach, gdy nagle wpadła na coś twardego, zatoczyła się do tyłu i upadła na kamienne schody, rozrywając sobie rajstopy. Zamarła w szoku. Nie spodziewała się nikogo spotkać o tak późnej porze. Momentalnie zerwała się na równe nogi i koślawo zbiegła kilka schodków w dół, żeby zniknąć za kulistym rogiem, lecz wtedy wyłapała z ciszy swoje imię wypowiedziane zdziwionym, niepewnym tonem.
 -Judith, to ty?
Syknęła pod nosem impulsywnie.
Głos z ciemności tuż po wymówieniu kaskady cichych przekleństw, wraz z mruknięciem Lumos!  rozświetlił bladoniebieskim światłem schody. Judith mrugała przez chwilę pod wpływem mocnego blasku.
-Cole.- powiedziała, mrużąc oczy.
Obróciła się przodem do chłopaka. Stał kilka schodków wyżej od niej i spoglądał na nią z dziwnym uczuciem na twarzy, niewytłumaczalnym grymasem. Brwi miał zaciśnięte w jedną linię. Wokół niego były porozrzucane książki, jakby dopiero co wrócił z biblioteki. Wyglądał na równie zszokowanego, co zaniepokojonego.
-Co ty tu robisz? Jest już po ciszy nocnej.
Spojrzała prosto w jego brązowe oczy, w których nie było dawnego rozbawienia. W kawowym spojrzeniu nie było już nawet zaciekawienia, co znów knuła Judith. Spoglądał na nią ze zmęczeniem. W jego obliczu nie było ani cienia uśmiechu, który zawsze widniał przy każdym spotkaniu z Judith. Dlatego w dziewczynę uderzyły podwójne wyrzuty sumienia, gdy powiedziała:
-Mam patrol z prefektem Slytherinu. Wiesz, muszę odrobić swoje za tą akcję z łajnobombą. Jestem już spóźniona, a wiesz, że ten gumochłon Rosier jest upierdliwy.
Przez jego twarz przebiegł cień uczucia jak po mocnym ciosie w brzuch. Jako prefekt Ravenclawu, Cole doskonale wiedział, że Rosier miał patrol poprzedniej nocy. Judith spuściła głowę w dół, by ciemne włosy zakryły jej twarz wypełnioną uczuciem zażenowania.
-Kłamiesz, Judith.- westchnął ciężko.
Ukląkłszy zaczął powoli zbierać swoje książki, a gdy Judith czym prędzej rzuciła się do pomocy,  spojrzał na nią wzrokiem, który wyrażał więcej niż cała tyrada słów. Dziewczyna zdziwiła się, że chłopak potrafi tak wiele przekazać przez jedno spojrzenie inteligentnych tęczówek.
-Poradzę sobie. Masz ważniejsze sprawy na głowie, skoro jesteś już w cudownym towarzystwie Huncwotów. Pewnie nie masz nawet czasu na powiedzenie prawdy. – oznajmił tak zimnym głosem, jaki wywołał w jej wnętrzu ogień. Miała ochotę wykrzyczeć mu, że oni się nie liczą, że jego obecność jest naprawdę dla niej ważna, że jest jej przyjacielem. Jednocześnie chciała zamilczeć na wieczność, aby dodatkowo nie zranić chłopaka. Emocje w jej głowie były tak sprzeczne, że nie wiedziała co ma zrobić. Nie była najlepsza w kontaktach międzyludzkich, a tym bardziej nie potrafiła ułożyć uczuć w słowa, czego wyraźnie oczekiwał od niej Cole.
-Ja… C-c-cole…- starała się jakoś wybrnąć z sytuacji, ale on tylko pokręcił głową ze zdeterminowaniem. – Proszę…
-Po prostu odejdź, Judith.- odwrócił od niej głowę, jakby nie chciał by widziała jego emocji. – Odejdź.
-Cole…
-ODEJDŹ! – huknął wściekle.
Odruchowo zakryła sobie usta. Poczuła pieczenie w oczach, szczypanie u nasady nosa.
-Jak wolisz.- odrzekła sucho. Pociągnęła głośno nosem, odwróciła się i popędziła w dół schodów.
Przeskakiwała co kilka schodków, wciąż się potykając. Ocierała kątem swetra oczy, nie chcąc by spłynęły z nich łzy. Gdy dotarła do drzwiczek, za którymi ciągnął się główny korytarz dobiegł ją odgłos ciężkiego przedmiotu rzucanego o ścianę wraz z rykiem wściekłości tak pełnym furii, że Judith nie mogła dowierzyć, iż właśnie ten głos należał do chudego, śmiesznego, radosnego Cole’ a.
Zanim zdążyła usłyszeć kolejny napad szału chłopaka, biegła już korytarzami wymarłego zamku.
Im szybciej dostanie się na wieżę tym lepiej. Wiele razy wybierała się na nocne schadzki. W pierwszych latach były to niepewne, ekscytujące wyprawy do kuchni po słodycze, a w późniejszych długie spacery by odetchnąć w samotności. Ale teraz nie czuła ani podekscytowania, ani melancholii. Czuła strach, że hogwarcckie korytarze kryją w sobie teraz o wiele więcej ciemności niż zwykle. Bała się nawet szybciej oddychać, żeby nie przyciągnąć czegoś czającego się w cieniu.
Dotarła do stóp spiralnych schodów prowadzących do Wieży Astronomicznej zadyszana, jej bok przekłuwał ból. Miała słabą kondycję, nawet jak na dziewczynę, która lata dzieciństwa spędziła uciekając przed woźnym. Oparła się o kamienną ścianę, żeby złapać oddech i wyrównać bicie serca.
Niewyraźne światło świecy bijące z jednego z obrazów nadawało zardzewiałym zbroją przeraźliwych cieni. W oddali widziała schody, które uważnie obserwowała by niezauważona schylić się za najbliższym opancerzeniem, gdyby któryś z nauczycieli czy prefektów zechciał sprawdzić owy korytarz. Wszędzie było tak cicho, że aż trudno było uwierzyć, iż Hogwart mieści w sobie ponad tysiąc rozgadanych uczniów.
Dzięki zastrzykowi adrenaliny, Judith w oddali usłyszała odgłos, który mógł być chrząknięciem ze źródłem kilka pięter niżej. W tak cichym zamku był słyszalny jak wystrzał, a dziewczyna zareagowała na niego błyskawicznie szybko. Od razu podniosła głowę, zlustrowała mroczny korytarz spojrzeniem, upewniwszy się, że wokół niej nie ma żadnej żywej duszy. Fakt, iż znajduje się sama pośrodku mrocznego zamku nie pocieszył jej, więc czym prędzej zaczęła wędrówkę ku szczytowi Wieży Astronomicznej, czując na sobie spojrzenia pustych przyłbic zbroi obracających się powoli w jej kierunku.
Pchając niskie drzwiczki włosy stanęły jej dęba od przeraźliwego chłodu panującego na zewnątrz. Zamknęła je za sobą cicho i poczuła się jakby bezpieczniej z dala od przeraźliwej ciszy. Na Wieży Astronomicznej było zimniej, ale przynajmniej wiatr hulający po błoniach wydawał pocieszający jęk. 
No i nie była sama. O jeden z teleskopów opierał się chłopak ubrany w skórzaną kurtkę z sennym wyrazem twarzy. Miał na wpół zamknięte oczy i co chwila unosił do ust papierosa, jakby wykonywał tą czynność jako ochronę przed kuszącą pokusą snu. Mimo, że nie żywiła do Syriusza gorących uczuć poczuła się lepiej z faktem, iż nie jest jedyną osobą w zamku narażoną na niebezpieczeństwo wiążące się z przebywaniem poza Pokojem Wspólnym.
Syriusz na dźwięk zamykanych drzwi wyprostował się i uśmiechnął na jej widok szeroko, jak gdyby nic go bardziej nie mogło ucieszyć niż blada, dygocząca z zimna dziewczyna w rozciągniętym swetrze.
-Czekam na ciebie od pół godziny.- wyznał jej szczerze. Pośród milczenia jego głos wydawał się jeszcze bardziej zachrypnięty oraz , co się z tym wiązało, pociągający. Z trudem oddaliła od siebie niechciane myśli.
-Och, przepraszam. Miałam się zjawić wieczność później.- uśmiechnęła się ukradkiem.
Chłopak uniósł do wąskich, jasnych ust papierosa, zaciągnął się i wypuścił szary dym. Podeszła do wysokiego za pas, kamiennego murku oddzielającego ją od przepaści wysokiej na kilka pięter i oparła się o niego tyłem, tym samym znajdując się ramię w ramię obok Syriusza.
-Czekanie na ciebie na takim zimnie może równać się z wiecznością.- odpowiedział chytrze.
Gdy tylko szczękająca zębami z zimna dziewczyna pojawiła się obok niego, zdjął skórzaną, nabijaną ćwiekami kurtkę, pozostając jedynie w koszulce z płonącym feniksem. Ostrożnie ułożył ją na chudych ramionach dziewczyny, mimo jej protestu. Ostatecznie wymruczała podziękowanie i otuliła się szczelnie skórą. Bardzo starała się by na jej twarzy nie pokazała się rozkosz, gdy wyczuła połączenie swoich dwóch ulubionych zapachów – mokrej trawy oraz czarnej herbaty.
Syriusz, rozkoszując się ostatnią szarą chmurą nikotyny, wrzucił niedopałek za siebie, w otchłań ciemności. Judith wpatrywała się w znikającą iskrę światła, dopóki nie zniknęła, gdzieś obok znajdujących się kilka pięter niżej cieplarni.
-Wymienić ci skutki palenia papierosów?- zapytała z uniesioną brwią. Syriusz uśmiechnął się do niej zabójczo.
-A wymienić ci powody, przez które je palę? – Spoglądnął na nią przez ramię, a ona musiała spojrzeć lekko w górę, bo choć nie należała do najniższych, Syriusz był o pół głowy wyższy. - Nie jestem pewien czy chcesz zostawać tu do rana. Nawet w tak doborowym towarzystwie.
-Schlebiasz sobie, Black.
-To ty mi schlebiasz swoją obecnością, Lune.
-Zawsze rzucasz takimi oklepanymi tekstami?
-Tylko wtedy, gdy mogę coś dostać w zamian.
-A co dostajesz tym razem?
-Masz naprawdę piękny uśmiech, Judith. Nawet, kiedy się ze mnie śmiejesz.
Dziewczyna parsknęła impulsywnym śmiechem, lecz sama nie wiedziała czy z rozbawienia, czy tylko dlatego, żeby zakończyć niezręczną ciszę, jaka zapadła. Nie potrafiła zachować się w takich sytuacjach, gdyż zwykle nie miały one miejsca. Za dnia Syriusz Black był dla niej upierdliwym gnomem, ale o tak później porze nawet nie chciało jej się udawać, że wcale nie podobają się jej jego długie, czarne kosmyki czy surowe kości policzkowe. Złość na Cole’ a nagle wyparowała. Jej ponure myśli o prysnęły, równie szybko, co zły humor.
-Chyba nie ściągnąłeś mnie tutaj tylko dlatego, że lubisz zrywać ludzi z łóżek w środku nocy i zanudzać ich komplementami? – powiedziała z półuśmiechem.
Tak naprawdę było jej bardzo miło, że ktoś dostrzegł w niej dobre cechy, ale nie chciała tego okazywać, jak każdego innego uczucia. Syriusz wyglądał jakby wiedział, iż sprawił jej przyjemność, jednakże zachował klasę i nie dał po sobie tego poznać.
-Muszę ci coś pokazać.
Chwycił ją delikatnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. Zatrzymał się przy teleskopie z widokiem wychodzącym na szkolny park.
Syriusz zbliżył się do teleskopu i ustawił widoczność. Zadowolony z efektu sprawdził godzinę na swoim zegarku i cofnął się odrobinę, robiąc miejsce przy przyrządzie dla Judith.
-Trafiliśmy idealnie. Za dwie minuty północ.
Dziewczyna zbliżyła się do teleskopu i delikatnie przybliżyła oczy do okularu.
Błonia były całkowicie pogrążone w ciemności, a trawa lśniła na czarny odcień. Rozległe jezioro wyglądało jak wylana farba atramentu. Zakazany Las rytmicznie kiwał się wraz z podmuchami wiatru. Nigdzie nie widziała żywej duszy.
-Na co mam się patrzeć?
-Nie spuszczaj z oczu Zakazanego Lasu.
Widziała linię czarnych drzew boru. Zakazany Las był dla niej synonimem zagadki. Wielokrotnie zanurzała się między mroczną gęstwinę w poszukiwaniach przygód i adrenaliny. Nikt do końca nie wiedział co się tam dzieje, nawet Huncwoci. Życie w lesie wydawało się być odrębnym światem od radosnej rutyny Hogwartu.
Nagle pośród czerni dostrzegła delikatne światło. Błyskawicznie odwróciła głowę w jego kierunku. Majaczący połysk znajdował się tuż przy brzegu jeziora. Dostrzegła niebieskawą iskrę spokojnie lewitującą kilka cali nad piaszczystym podłożem. Samotne światełko dawało nikły blask na tle nocy. Lazurowy poblask stawał się coraz wyraźniejszy. Teraz dokładnie mogła ujrzeć wyraźny zarys płomienia.
Następny niebieski blask zamigotał kilka metrów oddalony od pierwszego. Judith zmarszczyła brwi w skupieniu. Soczyście niebieskie błyski skojarzyły jej się z zaklęciem niebieskich płomieni, które dawały ciepło i światło. Jednak światełka nie wyglądały na spełniające roli oświetlenia. Płonęły olśniewająco wyraźnym błękitem, co wskazywało, że rzucone na nie zaklęcie było silniejsze niż zwykły czar niebieskich płomieni.
Judith była przygotowana na widok kolejnego światełka. Płomienie zaczęły pojawiać się w regularnych odstępach. Linia niebieskiego światła ciągnęła się od jeziora aż po skraj Zakazanego Lasu. Mroczna polana stała się widoczna oświetlona płomieniami. Judith przypatrywała się zahipnotyzowana jak niebieskie światełka zataczają krąg, który ciągnął się poza jej polem widzenia. Żałowała, że mury Hogwartu przeszkadzają jej w oglądaniu niesamowitego tańca płomieni. Małe światełka były niesamowicie pociągające i piękne. Wyglądały jak świeczki poustawiane wzdłuż linii granic szkoły.
Długo jeszcze patrzyła na niebieski blask ciągnący się przez całe błonia Hogwartu. Wiedziała, że będzie musiała domyślać się dlaczego wokół szkoły powstawał krąg lazurowych płomieni, ale światełka jakby zatrzymywały czas. Taki widok mógł się już nigdy nie powtórzyć, więc musiała go dobrze zapamiętać.
-Już, starczy. Remus stał tu ponad godzinę i się na nie gapił. – Syriusz delikatnie odciągnął ją od teleskopu. 
Oczy Judith świeciły podekscytowaniem w ciemnościach, włosy były rozwiane przez wiatr, skóra kredowoblada z zimna. Tak przypominała radosne dziecko podczas rozpakowywania prezentów na Boże Narodzenie, że Syriusz niemal się nie roześmiał. Musiał zachować powagę, bowiem z ust Judith miał popłynąć potok słów.
-Od jak dawna wiesz? – zapytała, z trudem powstrzymując się od spoglądania na światełka.
-Od początku. Te światełka pojawiły się dopiero w tym roku szkolnym. Wcześniej ich nie było.
-Jak się dowiedziałeś? – Judith odwróciła się tyłem do błoni i oparła się o kamienną barierkę, świdrując Syriusza swoim lśniącym spojrzeniem.
-Jestem Huncwotem. – posłał jej zniewalający uśmiech. Mogła się domyślić odpowiedzi.
-To ciągnie się przez cały teren szkoły? – powstrzymywała parsknięcie.
-Od jeziora aż do drogi do Hogsmeade. – powiedział spokojnie. Judith nie zagłębiała się w temat dotyczący jego obszernej wiedzy o sekretach w Hogwarcie.
-To wygląda mi na jakąś barierę ochronną czy coś w tym stylu. Skoro sięga tak daleko to musi być w tym jakiś cel obronny.
- Dumbledore wszystkiego sam nie obroni, ma za dużo na głowie, więc musiał jakoś wzmocnić ochronę.
-Gdyby Hogwart nie był zagrożony, nie nakładaliby żadnego zaklęcia.
Syriusz spojrzał na nią dziwnie.
-Ciemność jest coraz dalej. Myślisz, że Sama-Wiesz-Kto nie spróbowałby zwieść do siebie uczniów? Tyle zbuntowanych nastolatków bez silnej woli to idealni zwolennicy. Każdy Ślizgon dałby się pokroić za zasilenie jego szeregów. Przez tą barierę Dumbledore chce do tego nie dopuścić.
Chłopak zapatrzył się w przestrzeń. Judith pomyślała, że pod maską roześmianego błazna, Syriusz kryje prawdziwe oblicze. Dała mu krótki moment na rozmyślania, po czym powiedziała:
-Ale to niemożliwe, żeby nikt oprócz ciebie tego nie zauważył.
-Nie wiedziałaś o tym do teraz, prawda? – rzekł chytrze Syriusz ze swoim charakterystycznym uśmiechem.
Judith uśmiechnęła się pobłażliwie, lecz zaraz spoważniała.
-Nie chce mi się wierzyć, że nie chodzisz w nocy po szkole. Sam fakt, że dotarłaś tu bez szlabanu, świadczy o twoim doświadczeniu, niepozorna Krukonko. – mrugnął do niej Syriusz. – Nie zauważyłaś, że ludzie na obrazach nie śpią? Szukają po całym zamku jakiegoś prefekta albo nauczyciela, żeby donieść. Mam w planie zasłonić wszystkie ramy.
Wywołanie uśmiechu na jej twarzy było dla Syriusza cenniejsze niż złoto.
-Podwoili też patrole prefektów. Ci ze Slytherinu zaczną niedługo zastawiać pułapki. – Syriusz przewrócił oczami. Usiadł obok niej na kamiennym murku. – Spotkałem dzisiaj nawet twojego kumpla, Cole ’a. Nie wyglądał na zadowolonego, ale mnie puścił.
Judith poczuła przemożną ochotę na jęk rozpaczy. Cole od początku wiedział, że kłamie go prosto w oczy. Chciał ją sprawdzić, a ona oblała sprawdzian z zaufania. Czuła, że szybko się nie pogodzą.
-Tak, dał mi to odczuć. – mimowolnie się skrzywiła.
-Och, czyżby był zazdrosny? – Syriusz uśmiechnął się szeroko.
-Nie ma konkurencji. – odpowiedziała zaczepnie Judith.
Syriusz oderwał się od barierki i stanął naprzeciwko niej. Spojrzał na nią głęboko swoim czarnookim spojrzeniem. Ciemne kosmyki pozbawione żelu opadły mu uroczo na czoło, okalając blade policzki. Był na tyle blisko, że mogła poczuć odór dymu i delikatnych miętówek.
Powoli, jakby ważąc każdy swój ruch, położył dłonie po jej obu stronach i się nachylił. Obserwowała go uważnie. Nie chciała go od siebie odpychać, ale za dobrze znała jego reputację szkolnego Casanovy.  Judith odetchnęła w duchu, gdy musnął jej policzek swoim. Czarne kosmyki łaskotały jej twarz. Czuła jego oddech przy swoim uchu. Gdy wypowiadał ciche słowa, jego wargi dotykały jej płatka ucha.
-Twoje rumieńce są dowodem prawdy.
Judith nie była pewna, czy gdyby nie niepokojący dźwięk dobiegający zza drzwi prowadzących na spiralne schody, nie spłonęłaby ze wstydu. Starała się pozbyć lekkiego omamienia, w jakie wprowadził ją Syriusz.
Oboje przestali mieć zamglone oczy, gdy tylko z ciszy wyłapali odgłos ciężkich, szybkich kroków.
Judith wiedziała, że mają tylko kilka sekund zanim drzwi się otworzą i razem załapią szlabany za panoszenie się po zamku po ciszy nocnej. W rozpaczliwiej potrzebie nie mogła dostrzec dobrej kryjówki zakrywającą jej sto siedemdziesiąt sześć centymetrów. Całkowicie bez sensu obiegła całą Wieżę, klnąc jak szewc. Kiedy przebiegała jak wyścigówka obok zirytowanego jej zachowaniem Syriusza, ten chwycił ją mocno za ramię i zatrzymał.
-Uspokój się, Lune.- szepnął cicho.
Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej aksamitny płaszcz utkany z delikatnego tworzywa. Judith chciała się przyjrzeć interesującemu przedmiotowi, ale Syriusz narzucił na nią materiał jak płachtę. Materiał spłynął po niej swobodnie jak woda. Dziewczyna poczuła, że płaszcz był na tyle długi, że zakrył ją całą. Lecz, gdy chciała spojrzeć na swoje stopy ujrzała tylko kamienną posadzkę Wieży. Zamrugała z niedowierzenia.
Przez moment nie rozumiała, ale przypomniawszy sobie opowieść o Trzech Braciach i Śmierci czytaną co noc przez ciotkę, wyszeptała do siebie:
-Peleryna-niewidka.
Syriusz już chwytał rąbek płachty by ukryć się pod niewidzialną osłoną, ale w tym momencie  drzwi uderzyły z hukiem o kamienną ścianę wieży. Stał w nich wysoki, elegancki chłopak z wyciągniętą przed siebie różdżką, zdyszany, z błyskiem satysfakcji na twarzy. Burza zaczesanych, czarnych kosmyków opadła na jego bladą, mokrą od potu twarz. Mimo wyraźnej zadyszki uśmiechał się chytrze, choć w tym geście nie było rozbawienia czy radości. Kpiący, zimny do szpiku kości uśmiech Ślizgona sprawił, że po kręgosłupie Judith przeszedł dreszcz.
Syriusz nie wydawał się być przerażony, wręcz przeciwnie. Uśmiechał się szeroko, jakby widok Ślizgona go bawił.
-Avery, czy ciebie przypadkiem nie obowiązuje zakaz wychodzenia z dormitorium po ciszy nocnej?- powiedział Syriusz, ziewając przeciągle. Kątem oka spoglądnął na przestrzeń obok siebie, w której znajdowała się Judith niewidoczna dla obu chłopców.
-Mógłbym powiedzieć ci to samo, Black.- głos chłopaka był wyrafinowany i o wiele poważniejszy niż u typowego siedemnastolatka. Avery przeszukiwał całą wieże chłodnym, dzikim spojrzeniem, wypatrując towarzyszy chłopaka. Nie dostrzegłszy pozostałych Huncwotów, zmarszczył brwi.
-A jednak nie mówisz.- wzruszył ramionami Syriusz.- Skoro nie masz mi nic ciekawego do powiedzenia to odejdę do swojej Wieży w spokoju.
Ruszył w kierunku drzwi, ale kiedy miał się przeciskać obok Ślizgona na schody, przeszkodziła mu w tym różdżka przytknięta do jego gardła. Avery spojrzał na Syriusza z zadowoleniem, malującym się na jego arystokrackiej, bladej twarzy.
-Przynosisz hańbę swojemu rodowi. – chłopak prychnął wściekle. Przypominał Judith rozjuszoną kotkę.- Najpierw pójdziesz do Slughorna i McGonagall wytłumaczyć się, dlaczego nie jesteś w łóżku.
-Wymówka, że było niewygodne będzie dobra? – Syriusz zaśmiał się chrapliwie i dźwięcznie na widok niewymownej odrazy na twarzy chłopaka. Nie bał się smukłej, wyprostowanej postawy Ślizgona, ani jego morderczej różdżki. Widocznie czerpał przyjemność z naśmiewania się z Avery’ ego.
-Idziemy prosto do Slughorna.- Ślizgon popchnął na schody Syriusza. Zanim oboje zniknęli za drzwiami usłyszała jak Syriusz woła na cały głos:
-Jeśli wcześniej nie pękną ci żebra od prężenia się!
Judith uśmiechnęła się, choć żart nie był niezwykle wybitny. Doceniła to, że Syriusz poświęcił dla niej swój wolny weekend na odrabianie szlabanu, jaki na pewno załapie oraz punkty, które zostaną odebrane Gryffindorowi.
Z głową pełną myśli, ruszyła w stronę Wieży Ravenclawu.


sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział czwarty: secrets



Posiadanie za szkołę wielkiego zamku z pięknymi witrażami, zardzewiałymi zbrojami oraz mnóstwem zakamarków miało wiele plusów. Jednakże Judith wdrapując się po raz kolejny tymi samymi schodami za grupą zdyszanych Krukonów mogła wymieniać same minusy nauki w Hogwarcie.
Od kilkunastu minut błądziła wraz z innymi uczniami z Ravenclawu z jej rocznika w poszukiwaniach klasy do Obrony Przed Czarną Magią. Gabinet numer dwa, jaki zwykle stanowił pomieszczenie, w którym odbywano lekcje zamknięty był na trzy spusty, jakby profesor Lauren Viterelli nie była obecna w szkole. Nikt nie poinformował uczniów o nieobecności nauczycielki, odwołanej lekcji czy chociażby zastępstwie, więc ci krążyli po całym zamku w poszukiwaniach wolnej klasy. Krukoni nie zatwierdzali słowa wagary w swoim słowniku, toteż by żyć w zgodzie ze swoim sumieniem musieli mieć zajęcie. Jednak kiedy Judith potknęła się na jednym ze schodków i zaplątała się we własną szatę, czara goryczy się przelała. Nie miała ochoty krążyć bez sensu po Hogwarcie za marudzącymi uczniami, kiedy mogła odejść po cichu do dormitorium i tam zakopana w kocach napisać długo wyczekiwany przez ciotkę Zelmę list do domu.
Już usuwała się w cień, gdy po korytarzu rozległ się surowy głos, widocznie napięty od nerwów.
-Krukoni! Szóstoroczni! Tutaj, za mną! Na pierwsze piętro, do klasy transmutacji, proszę. Mam z wami zastępstwo. – profesor McGonagall wychyliła się zza rogu korytarza zdenerwowana, z mieszanymi uczuciami na twarzy. Coś wyraźnie niepokoiło nauczycielkę, a to nie zdarzało kobiecie zbyt często, gdyż nad wszystkim panowała. Judith zdążyła odczytać emocje nauczycielki, nawet kiedy już zastąpiła je maską obojętności – Judith miała talent do rozpoznawania uczuć. Tymczasem  ciemne oczy opiekunki Gryffindoru wciąż wędrowały w stronę otwartych okiennic. Judith wzruszyła ramionami i u boku zamyślonego Cole’ a podążyła za grupą dyskutujących Krukonów.
Za napiętą jak struna nauczycielką zawędrowali na pierwsze piętro, gdzie ta wprowadziła ich do jednej z trzech klas. Oznajmiła im, że mają przesiedzieć w klasie do końca lekcji, gdyż ona musi załatwić szkolne sprawy, po czym półtruchtem zniknęła za rogiem korytarza, niosąc za sobą odgłosy stukania grubych obcasów. Judith wymieniła spod zmarszczonych brwi zdziwione spojrzenie z przepuszczającym ją w drzwiach Cole’ m. Gdy znaleźli się w klasie mruknęła do niego:
-Dziwne, przecież zawsze dawali nam wolne, kiedy mielibyśmy mieć zastępstwo.
-Może nie chcą żebyśmy włóczyli się sami po zamku?
-Myślisz, że może coś się stało?- Judith zamarła przypomniawszy sobie o niebieskich ślepiach w ciemności Zakazanego Lasu. Może to coś uciekło. Po jej plecach przeszedł dreszcz.- Nie widziałam tak zestresowanej McGonagall odkąd przysłali złe wyniki z Owutemów. Ale to Hogwart. Tu nic nie może się stać.
Judith rozpaczliwie poszukiwała zrozumienia u Cole’ a. Ale ten spojrzał na nią dziwnie i powiedział:
-Myślę, że żyjesz złudzeniami, Judy. Hogwart się zmienia pod wpływem ministerstwa. Już nie jest bezpiecznie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i posłała najgroźniejsze spojrzenie Cole’ owi, na jakie było ją stać. Dostrzegła nagłą zmianę na jego twarzy oraz jak nerwowo przełyka ślinę. Nieznośny głosik w głębi jej duszy wołał, iż chłopak ma rację, ale ona dusiła go w sobie. Przecież nie mogło być aż tak źle, żeby coś złego działo się w okolicach Hogwartu. Nie mogło.
Krukoni niepewnie rozsiedli się na wolnych miejscach w ławkach obok siódmoklasistów, którzy również mieli zajęcia z profesor McGonagall. Nagle uświadomiła sobie fakt, który sprawił, że jej serce zrobiło fantazyjne salto. Siódmy rok. Gryffindor.
-Siemasz, Judy!- Judith usłyszała okrzyk Syriusza Blacka. Owe zawołanie równie dobrze mogłoby być wykonane o kilka tonów ciszej, ale chłopak chciał ściągnąć na siebie całą uwagę obu klas. Kilka osób zaczęło szeptać do swoich sąsiadów, bo w końcu kto by pomyślał, że szkolna gwiazda zwróci uwagę na niepozorną Krukonkę.
Judith machnęła mu ręką, tuż obok swojej głowy co równocześnie mogło być sugestią, iż chłopak ma coś nie tak z umysłem jak i przywitaniem. Cole prychnął śmiechem, ale ona nawet na niego nie spojrzała, tylko usiadła na podłodze w kącie klasy, zmuszając się do nie zwracania uwagi na jego ponurą minę.
Chłopak w ostatniej ławce odwrócił się do niej, a dziewczyna poznała w miłej, poranionej drobnymi ranami twarzy Remusa Lupina. Uśmiechnął się do niej lekko, ale zaraz skrzywił się zapewne pod naciągnięciem skóry na ranach. Oschłej Judith zrobiło się żal chłopaka, nawet jeśli przyjaźnił się z aroganckim Syriuszem czy nazbyt pewnym siebie Jamesem. Remus przez chwilę przyglądał się dziewczynie przejrzystym spojrzeniem złotych tęczówek, tak mocno, aż poczuła się niezręcznie, aczkolwiek była zaciekawiona co on myśli sobie, gdy przypatruje się jej surowym rysom, ciemnym włosom oraz srebrnym oczom. Była pewna, że Remus nie jest świadomy, iż jego spokojne spojrzenie może wprawić kogoś w zakłopotanie. Nie dostrzegła w jego wzroku żadnej krzty wyższości lub bezczelności. Jedynie miłą ciekawość.  W końcu podniósł się koślawo z krzesła jakby bolały o wszystkie żebra i powoli, z rozwagą podszedł do niej z delikatnym półuśmiechem.
-Usiądź tam, Judith.- Wskazał krótkim ruchem głowy na krzesło, a kilka miedzianych, przydługich kosmyków opadło mu na oczy. Dziewczyna poczuła nieopanowaną potrzebę odgarnięcia włosów z jego uroczej twarzy. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła dziwną więź z Remusem. Doceniała jego umiejętność zachowania niektórych słów dla siebie.
-Nawet w cieniu nie ukryjesz się przed Syriuszem. – dodał z błyskiem rozbawienia w oczach.
Judith kątem oka spoglądnęła na chłopaka i powoli uśmiechnęła się pobłażliwie. Syriusz chował się za książką Poezja według mugoli, a jego ciemne oczy wywiercały w dziewczynie dziury. Uznała to za równie żenujące co przemiłe.
-Dziękuję.- podniosła się, zgarniając swoją torbę. Gdy była w drodze do ławki szepnęła do chłopaka:
-Okłady z mięty pieprzowej, cętkowanego aloesu i jałowca powinny ci pomóc na te rany.
Wcisnęła mu do dłoni również prawie roztopioną czekoladkę z marcepanem. Może słodycze nie były rozwiązaniem wszystkich problemów, ale w każdym razie ułatwiały ten proces.
Remus uśmiechnął się do niej z wdzięcznością i usiadł na podłodze przy reszcie Huncwotów. Judith zajęła miejsce obok Marleny McKinnon, która uśmiechnęła się do niej szeroko i powróciła do ożywionej dyskusji przyciszonym głosem z Lily Evans. Nie intrygowało ją o czym tak dziewczyny rozprawiają, gdyż była pewna, że próbują dociec do tego co ją samą tak nurtuje. Profesor Viterelli nauczała dopiero od początku trwającego roku szkolnego, a już była nieobecna. Judith lubiła Obronę Przed Czarną Magią, ale czuła się na lekcjach nauczycielki nieswojo, ponieważ ta przypatrywała jej się przez cały czas, nawet gdy odpytywała inną osobę. Judith myślała, że te brązowe tęczówki mogą dostrzec skrawki jej duszy.
Oderwała się na chwilę od ponurych myśli i przewertowała znudzonym spojrzeniem klasę. Łatwo było odróżnić grupę Ravenclawu od Gryffindoru. Judith uznała za zabawną rozbieżność, jaka między nimi powstała. Szóstoklasiści z Ravenclawu dyskutowali ze sobą, pomagali sobie w lekcjach lub czytali grube tomiszcze, co jakiś czas posyłając sobie delikatne uśmiechy. Natomiast Gryfoni z siódmego roku zaczepiali siebie nawzajem, rzucali w sąsiadów papierowymi kulkami czy też biegali po klasie, rzucając na siebie lekkie zaklęcia.
Jedynie Huncwoci odstawali od roześmianych uczniów. Pochylający się z ławki James z miną, która w żaden sposób nie przypomniała jego zwykłego, głupkowatego wyrazu twarzy rozmawiał po cichu z siedzącym na podłodze przy ich ławce Remusem. Peter chrapał głośno, a Syriusz wyłożył się na pół ławki z zamkniętymi powiekami i połową twarzy zakrytą w skrzyżowanych na blacie rękach.
Judith pomyślała, że gdyby przezwyciężyła swoją niechęć do niego mogłaby uznać chłopaka za przystojnego. Czarne, przydługie włosy upadły mu na twarz z arystokrackimi rysami; jeden z nich zapodział się powiece. Powoli zaczynała rozumieć dlaczego siedzące kawałek dalej od Syriusza dziewczyny wzdychały za każdym razem, gdy ten poruszał się w poszukiwaniu wygodniejszej pozycji.
W końcu zniecierpliwiony otworzył oczy i napotkał spojrzenie dwóch srebrnych tęczówek. Od razu odwróciła wzrok, ale zdążyła dostrzec pełen satysfakcji uśmiech Syriusza. Kątem oka spoglądała jak wyjmuje z czarnej, skórzanej torby kawałek poszarpanego pergaminu i zaczyna kreślić coś na nim leniwym pismem. Po chwili zagiął papier w kilku miejscach, stuknął w niego różdżką, a ten sam zmienił się w koślawego ptaszka. Judith właśnie udawała, że jest bardzo zainteresowana pościgiem dwóch Gryfonów oblewających się atramentem, gdy wylądowało przed nią origami. Ignorowała przez moment rozpaczliwe machanie skrzydełek papierowego ptaka, natomiast jak pergamin zaczął zmieniać kolor na czerwony Judith rozłożyła go by uniknąć skutków ignorowania liściku. Ciężko było zrozumieć tekst ozdobiony wrodzoną umiejętnością kaligrafii, ale po jakimś czasie zrozumiała zawartość pergaminu.
Pod zdaniem Czyżby raził Cię mój blask, że tak szybko odwracasz wzrok?  napisała zwięzłą odpowiedź Tak, to właśnie twoja głupota mnie razi.  
Starannie wykonała powtórkę czynności, jakie zrobił Syriusz, a pergamin tym razem zamienił się w papierowego smoka. Liścik dotarł do adresata, zwinnie omijając Gryfonów usiłujących wyłapać origami. Na twarzy Syriusza odmalowało się najpierw zdziwienie oraz zastępujący je chytry uśmieszek, jakby rozbawiło go to co o nim napisała. Podniósł na nią wzrok, a hipnotyzujące spojrzenie jakie jej posłał sprawiło, że gdzieś w środku Judith zrobiło się ciepło. Ale natychmiast zdusiła uczucie w sobie i by nie musieć wpatrywać się w Syriusza zaczęła studiować rozdziały podręcznika do Astronomii.
Całkowicie wciągnęła się w konstelacje gwiazd, gdy papierowy ptaszek z krzywym skrzydłem osiadł na jej książce. Strąciła go ze strony, by nie zawadzał jej w czytaniu. Jednak ten uczepił się palca dziewczyny i nie chciał odpaść, nawet gdy zaczęła machać dłonią jak poparzona. Wywnioskowała, że jest to ważna wiadomość, nie kolejna riposta, gdyż papierowe skrzydełka origami nie chciały jej puścić. Wściekle odwinęła pogniecionego ptaszka i przeczytała:
Wiem, że ciekawi cię co się dzieje.
Już miała odpisać, iż nic mu do tego lub żeby dał jej spokój. Zaprzestała pisanie lodowatej odpowiedzi, kiedy uświadomiła sobie, że Syriusz jest Huncwotem. A Huncwoci, choć niewybaczalnie bezczelni, wiedzieli o każdym zdarzeniu w zamku. Judith odnosiła wrażenie, że ci siedmioroczni nie robią nic innego oprócz włóczenia się po zakamarkach Hogwartu.
Spojrzała wyzywająco na chłopaka jakby przez wzrok mogła powiedzieć A co ty możesz wiedzieć?. Dostrzegła jak chłopak kreśli litery w powietrzu pod ławką, które przez zaklęcie niewerbalne pojawiały się na kawałku pergaminu leżącym przed Judith.
Może gdybyś była milsza, powiedziałbym ci to co wiem.
Zmarszczyła brwi i posłała mu poirytowane spojrzenie. Bezgłośnie przekazała mu ruchem ust swoją opinię. I tak mi powiesz. Nie była pewna swojej racji. Co jak co, ale chłopakowi nie można było odmówić zaciętości oraz zdeterminowania.
Syriusz zrozumiał ją z ruchu jej warg, od których nie mógł oderwać wzroku długą chwilę po stwierdzeniu dziewczyny. Uśmiechnął się chytrze.
Słowa Bądź na Wieży Astronomicznej o wpół do północy to dowiesz się kilku szczegółów ukazały się na pergaminie.
Będę na ciebie czekał, choćbym miał spędzić tam wieczność przeczytała po chwili Judith. Od razu nakreśliła na pergaminie swój odzew, bez zbędnego entuzjazmu:
To lepiej załatw sobie niezły koc i górę jedzenia, Black.
Uśmiechając się pod nosem, zwinęła kartkę w kulkę i trafiła nią w Syriusza prosto w czoło. Judith żałowała, że nie mogła dostrzec jego reakcji, bowiem razem z innymi uczniami zerwała się do wyjścia razem z dźwiękiem dzwonu.
Pomimo, iż nie żywiła do chłopaka żadnych uczuć oprócz powoli narastającego koleżeństwa uznała, że on musi coś wiedzieć. A jeśli bez ważnego powodu zaciągnie ją do na szczyt Hogwartu, tym samym pozbawiając nocy snu, rzuci na niego kilka zaklęć, które na pewno zadziałają na Syriusza odstraszająco jak zapach trolla.
Mimo swojego charakteru, w głębi duszy wcale nie miała ochoty dawać chłopakowi popalić, co zdziwiło ją tak bardzo, że musiała iść do damskiej toalety by przemyć twarz rześką, zimną wodą. To niemożliwe, by przez jej twardą skorupę przedzierały się jakieś ludzkie emocje.