Posiadanie za szkołę wielkiego zamku z pięknymi witrażami,
zardzewiałymi zbrojami oraz mnóstwem zakamarków miało wiele plusów. Jednakże Judith
wdrapując się po raz kolejny tymi samymi schodami za grupą zdyszanych Krukonów
mogła wymieniać same minusy nauki w Hogwarcie.
Od kilkunastu minut błądziła wraz z innymi uczniami z Ravenclawu z
jej rocznika w poszukiwaniach klasy do Obrony Przed Czarną Magią. Gabinet numer
dwa, jaki zwykle stanowił pomieszczenie, w którym odbywano lekcje zamknięty był
na trzy spusty, jakby profesor Lauren Viterelli nie była obecna w szkole. Nikt
nie poinformował uczniów o nieobecności nauczycielki, odwołanej lekcji czy
chociażby zastępstwie, więc ci krążyli po całym zamku w poszukiwaniach wolnej
klasy. Krukoni nie zatwierdzali słowa wagary w swoim słowniku, toteż by żyć w
zgodzie ze swoim sumieniem musieli mieć zajęcie. Jednak kiedy Judith potknęła
się na jednym ze schodków i zaplątała się we własną szatę, czara goryczy się
przelała. Nie miała ochoty krążyć bez sensu po Hogwarcie za marudzącymi
uczniami, kiedy mogła odejść po cichu do dormitorium i tam zakopana w kocach
napisać długo wyczekiwany przez ciotkę Zelmę list do domu.
Już usuwała się w cień, gdy po korytarzu rozległ się surowy głos,
widocznie napięty od nerwów.
-Krukoni! Szóstoroczni! Tutaj, za mną! Na pierwsze piętro, do
klasy transmutacji, proszę. Mam z wami zastępstwo. – profesor McGonagall
wychyliła się zza rogu korytarza zdenerwowana, z mieszanymi uczuciami na
twarzy. Coś wyraźnie niepokoiło nauczycielkę, a to nie zdarzało kobiecie zbyt
często, gdyż nad wszystkim panowała. Judith zdążyła odczytać emocje
nauczycielki, nawet kiedy już zastąpiła je maską obojętności – Judith miała
talent do rozpoznawania uczuć. Tymczasem
ciemne oczy opiekunki Gryffindoru wciąż wędrowały w stronę otwartych
okiennic. Judith wzruszyła ramionami i u boku zamyślonego Cole’ a podążyła za
grupą dyskutujących Krukonów.
Za napiętą jak struna nauczycielką zawędrowali na pierwsze piętro,
gdzie ta wprowadziła ich do jednej z trzech klas. Oznajmiła im, że mają
przesiedzieć w klasie do końca lekcji, gdyż ona musi załatwić szkolne sprawy,
po czym półtruchtem zniknęła za rogiem korytarza, niosąc za sobą odgłosy
stukania grubych obcasów. Judith wymieniła spod zmarszczonych brwi zdziwione
spojrzenie z przepuszczającym ją w drzwiach Cole’ m. Gdy znaleźli się w klasie
mruknęła do niego:
-Dziwne, przecież zawsze dawali nam wolne, kiedy mielibyśmy mieć
zastępstwo.
-Może nie chcą żebyśmy włóczyli się sami po zamku?
-Myślisz, że może coś się stało?- Judith zamarła przypomniawszy
sobie o niebieskich ślepiach w ciemności Zakazanego Lasu. Może to coś uciekło.
Po jej plecach przeszedł dreszcz.- Nie widziałam tak zestresowanej McGonagall
odkąd przysłali złe wyniki z Owutemów. Ale to Hogwart. Tu nic nie może się
stać.
Judith rozpaczliwie poszukiwała zrozumienia u Cole’ a. Ale ten
spojrzał na nią dziwnie i powiedział:
-Myślę, że żyjesz złudzeniami, Judy. Hogwart się zmienia pod
wpływem ministerstwa. Już nie jest bezpiecznie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i posłała najgroźniejsze spojrzenie
Cole’ owi, na jakie było ją stać. Dostrzegła nagłą zmianę na jego twarzy oraz
jak nerwowo przełyka ślinę. Nieznośny głosik w głębi jej duszy wołał, iż
chłopak ma rację, ale ona dusiła go w sobie. Przecież nie mogło być aż tak źle,
żeby coś złego działo się w okolicach Hogwartu. Nie mogło.
Krukoni niepewnie rozsiedli się na wolnych miejscach w ławkach
obok siódmoklasistów, którzy również mieli zajęcia z profesor McGonagall. Nagle
uświadomiła sobie fakt, który sprawił, że jej serce zrobiło fantazyjne salto.
Siódmy rok. Gryffindor.
-Siemasz, Judy!- Judith usłyszała okrzyk Syriusza Blacka. Owe
zawołanie równie dobrze mogłoby być wykonane o kilka tonów ciszej, ale chłopak
chciał ściągnąć na siebie całą uwagę obu klas. Kilka osób zaczęło szeptać do
swoich sąsiadów, bo w końcu kto by pomyślał, że szkolna gwiazda zwróci uwagę na
niepozorną Krukonkę.
Judith machnęła mu ręką, tuż obok swojej głowy co równocześnie
mogło być sugestią, iż chłopak ma coś nie tak z umysłem jak i przywitaniem.
Cole prychnął śmiechem, ale ona nawet na niego nie spojrzała, tylko usiadła na
podłodze w kącie klasy, zmuszając się do nie zwracania uwagi na jego ponurą
minę.
Chłopak w ostatniej ławce odwrócił się do niej, a dziewczyna
poznała w miłej, poranionej drobnymi ranami twarzy Remusa Lupina. Uśmiechnął
się do niej lekko, ale zaraz skrzywił się zapewne pod naciągnięciem skóry na
ranach. Oschłej Judith zrobiło się żal chłopaka, nawet jeśli przyjaźnił się z
aroganckim Syriuszem czy nazbyt pewnym siebie Jamesem. Remus przez chwilę
przyglądał się dziewczynie przejrzystym spojrzeniem złotych tęczówek, tak
mocno, aż poczuła się niezręcznie, aczkolwiek była zaciekawiona co on myśli
sobie, gdy przypatruje się jej surowym rysom, ciemnym włosom oraz srebrnym
oczom. Była pewna, że Remus nie jest świadomy, iż jego spokojne spojrzenie może
wprawić kogoś w zakłopotanie. Nie dostrzegła w jego wzroku żadnej krzty
wyższości lub bezczelności. Jedynie miłą ciekawość. W końcu podniósł się koślawo z krzesła jakby
bolały o wszystkie żebra i powoli, z rozwagą podszedł do niej z delikatnym
półuśmiechem.
-Usiądź tam, Judith.- Wskazał krótkim ruchem głowy na krzesło, a
kilka miedzianych, przydługich kosmyków opadło mu na oczy. Dziewczyna poczuła
nieopanowaną potrzebę odgarnięcia włosów z jego uroczej twarzy. Nie wiedziała
dlaczego, ale czuła dziwną więź z Remusem. Doceniała jego umiejętność
zachowania niektórych słów dla siebie.
-Nawet w cieniu nie ukryjesz się przed Syriuszem. – dodał z
błyskiem rozbawienia w oczach.
Judith kątem oka spoglądnęła na chłopaka i powoli uśmiechnęła się
pobłażliwie. Syriusz chował się za książką Poezja
według mugoli, a jego ciemne oczy wywiercały w dziewczynie dziury. Uznała
to za równie żenujące co przemiłe.
-Dziękuję.- podniosła się, zgarniając swoją torbę. Gdy była w
drodze do ławki szepnęła do chłopaka:
-Okłady z mięty pieprzowej, cętkowanego aloesu i jałowca powinny
ci pomóc na te rany.
Wcisnęła mu do dłoni również prawie roztopioną czekoladkę z
marcepanem. Może słodycze nie były rozwiązaniem wszystkich problemów, ale w
każdym razie ułatwiały ten proces.
Remus uśmiechnął się do niej z wdzięcznością i usiadł na podłodze
przy reszcie Huncwotów. Judith zajęła miejsce obok Marleny McKinnon, która
uśmiechnęła się do niej szeroko i powróciła do ożywionej dyskusji przyciszonym
głosem z Lily Evans. Nie intrygowało ją o czym tak dziewczyny rozprawiają, gdyż
była pewna, że próbują dociec do tego co ją samą tak nurtuje. Profesor
Viterelli nauczała dopiero od początku trwającego roku szkolnego, a już była
nieobecna. Judith lubiła Obronę Przed Czarną Magią, ale czuła się na lekcjach
nauczycielki nieswojo, ponieważ ta przypatrywała jej się przez cały czas, nawet
gdy odpytywała inną osobę. Judith myślała, że te brązowe tęczówki mogą dostrzec
skrawki jej duszy.
Oderwała się na chwilę od ponurych myśli i przewertowała znudzonym
spojrzeniem klasę. Łatwo było odróżnić grupę Ravenclawu od Gryffindoru. Judith
uznała za zabawną rozbieżność, jaka między nimi powstała. Szóstoklasiści z
Ravenclawu dyskutowali ze sobą, pomagali sobie w lekcjach lub czytali grube
tomiszcze, co jakiś czas posyłając sobie delikatne uśmiechy. Natomiast Gryfoni
z siódmego roku zaczepiali siebie nawzajem, rzucali w sąsiadów papierowymi
kulkami czy też biegali po klasie, rzucając na siebie lekkie zaklęcia.
Jedynie Huncwoci odstawali od roześmianych uczniów. Pochylający
się z ławki James z miną, która w żaden sposób nie przypomniała jego zwykłego,
głupkowatego wyrazu twarzy rozmawiał po cichu z siedzącym na podłodze przy ich
ławce Remusem. Peter chrapał głośno, a Syriusz wyłożył się na pół ławki z
zamkniętymi powiekami i połową twarzy zakrytą w skrzyżowanych na blacie rękach.
Judith pomyślała, że gdyby przezwyciężyła swoją niechęć do niego
mogłaby uznać chłopaka za przystojnego. Czarne, przydługie włosy upadły mu na
twarz z arystokrackimi rysami; jeden z nich zapodział się powiece. Powoli
zaczynała rozumieć dlaczego siedzące kawałek dalej od Syriusza dziewczyny
wzdychały za każdym razem, gdy ten poruszał się w poszukiwaniu wygodniejszej
pozycji.
W końcu zniecierpliwiony otworzył oczy i napotkał spojrzenie dwóch
srebrnych tęczówek. Od razu odwróciła wzrok, ale zdążyła dostrzec pełen
satysfakcji uśmiech Syriusza. Kątem oka spoglądała jak wyjmuje z czarnej,
skórzanej torby kawałek poszarpanego pergaminu i zaczyna kreślić coś na nim
leniwym pismem. Po chwili zagiął papier w kilku miejscach, stuknął w niego
różdżką, a ten sam zmienił się w koślawego ptaszka. Judith właśnie udawała, że
jest bardzo zainteresowana pościgiem dwóch Gryfonów oblewających się
atramentem, gdy wylądowało przed nią origami. Ignorowała przez moment
rozpaczliwe machanie skrzydełek papierowego ptaka, natomiast jak pergamin
zaczął zmieniać kolor na czerwony Judith rozłożyła go by uniknąć skutków
ignorowania liściku. Ciężko było zrozumieć tekst ozdobiony wrodzoną
umiejętnością kaligrafii, ale po jakimś czasie zrozumiała zawartość pergaminu.
Pod zdaniem Czyżby raził Cię
mój blask, że tak szybko odwracasz wzrok?
napisała zwięzłą odpowiedź Tak, to
właśnie twoja głupota mnie razi.
Starannie wykonała powtórkę czynności, jakie zrobił Syriusz, a
pergamin tym razem zamienił się w papierowego smoka. Liścik dotarł do adresata,
zwinnie omijając Gryfonów usiłujących wyłapać origami. Na twarzy Syriusza
odmalowało się najpierw zdziwienie oraz zastępujący je chytry uśmieszek, jakby
rozbawiło go to co o nim napisała. Podniósł na nią wzrok, a hipnotyzujące
spojrzenie jakie jej posłał sprawiło, że gdzieś w środku Judith zrobiło się ciepło.
Ale natychmiast zdusiła uczucie w sobie i by nie musieć wpatrywać się w
Syriusza zaczęła studiować rozdziały podręcznika do Astronomii.
Całkowicie wciągnęła się w konstelacje gwiazd, gdy papierowy
ptaszek z krzywym skrzydłem osiadł na jej książce. Strąciła go ze strony, by
nie zawadzał jej w czytaniu. Jednak ten uczepił się palca dziewczyny i nie
chciał odpaść, nawet gdy zaczęła machać dłonią jak poparzona. Wywnioskowała, że
jest to ważna wiadomość, nie kolejna riposta, gdyż papierowe skrzydełka origami
nie chciały jej puścić. Wściekle odwinęła pogniecionego ptaszka i przeczytała:
Wiem, że
ciekawi cię co się dzieje.
Już miała odpisać, iż nic mu do tego lub żeby dał jej spokój.
Zaprzestała pisanie lodowatej odpowiedzi, kiedy uświadomiła sobie, że Syriusz
jest Huncwotem. A Huncwoci, choć niewybaczalnie bezczelni, wiedzieli o każdym
zdarzeniu w zamku. Judith odnosiła wrażenie, że ci siedmioroczni nie robią nic
innego oprócz włóczenia się po zakamarkach Hogwartu.
Spojrzała wyzywająco na chłopaka jakby przez wzrok mogła
powiedzieć A co ty możesz wiedzieć?.
Dostrzegła jak chłopak kreśli litery w powietrzu pod ławką, które przez
zaklęcie niewerbalne pojawiały się na kawałku pergaminu leżącym przed Judith.
Może gdybyś
była milsza, powiedziałbym ci to co wiem.
Zmarszczyła brwi i posłała mu poirytowane spojrzenie. Bezgłośnie przekazała
mu ruchem ust swoją opinię. I tak mi
powiesz. Nie była pewna swojej racji. Co jak co, ale chłopakowi nie można
było odmówić zaciętości oraz zdeterminowania.
Syriusz zrozumiał ją z ruchu jej warg, od których nie mógł oderwać
wzroku długą chwilę po stwierdzeniu dziewczyny. Uśmiechnął się chytrze.
Słowa Bądź na Wieży
Astronomicznej o wpół do północy to dowiesz się kilku szczegółów ukazały
się na pergaminie.
Będę na
ciebie czekał, choćbym miał spędzić tam wieczność przeczytała
po chwili Judith. Od razu nakreśliła na pergaminie swój odzew, bez zbędnego
entuzjazmu:
To lepiej
załatw sobie niezły koc i górę jedzenia, Black.
Uśmiechając się pod nosem, zwinęła kartkę w kulkę i trafiła nią w
Syriusza prosto w czoło. Judith żałowała, że nie mogła dostrzec jego reakcji,
bowiem razem z innymi uczniami zerwała się do wyjścia razem z dźwiękiem dzwonu.
Pomimo, iż nie żywiła do chłopaka żadnych uczuć oprócz powoli
narastającego koleżeństwa uznała, że on musi coś wiedzieć. A jeśli bez ważnego
powodu zaciągnie ją do na szczyt Hogwartu, tym samym pozbawiając nocy snu,
rzuci na niego kilka zaklęć, które na pewno zadziałają na Syriusza
odstraszająco jak zapach trolla.
Mimo swojego charakteru, w głębi duszy wcale nie miała ochoty
dawać chłopakowi popalić, co zdziwiło ją tak bardzo, że musiała iść do damskiej
toalety by przemyć twarz rześką, zimną wodą. To niemożliwe, by przez jej twardą
skorupę przedzierały się jakieś ludzkie emocje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz