Judith Lune przedzierała się przez tłum ludzi. Przez falę
czarodziei nawet nie była w stanie określić czy znajduje się blisko pociągu czy
daleko, co miało duże znaczenie, bowiem umówiła się z przyjaciółką przy
drzwiach ostatniego wagonu. Mimo braku świeżego powietrza oraz szybko
narastającej irytacji dziewczyna nieustannie szukała w tłumie roześmianej
twarzy. Poruszanie dodatkowo utrudniała wiklinowa klatka z zimorodkiem w
środku. Ptak był bardzo ruchliwy i przy najmniejszym szarpnięciu klatki
zaczynał wariować, piszcząc niczym czajnik. Gdyby to zależało od Judith to
nieznośne zwierzątko nie znalazłoby się w jej posiadaniu. Niestety nie mogła
odmówić cioci Zelmie, która z zawodu była wróżką uważała, że zimorodek jako
symbol pokoju przyniesie jej szczęście. Nie przekonały jej fałszywe argumenty Judith
o dwóch lewych rękach w temacie opieki nad zwierzętami. Gdyby nie pośpiech na
peron, przez jej naturę nakazującą zapewnianie schronienia każdemu zwierzęciu,
skakałaby z radości. Ciotka na pożegnanie wcisnęła podopiecznej starą klatkę z
niedomkniętymi drzwiczkami. Judith kochała ciotkę, która dała dach nad głową
sierocie, lecz typowe dla wróżki zabobony działały na nerwy jej realistycznemu
podejściu do życia.
Dziewczyna cofnęła się, aby uniknąć zderzenia z grupą starszych
Gryfonów. Wywróciła mocno oczami. Ich pewność siebie nie różniła się za bardzo
od arogancji Ślizgonów.
Przez nieopatrznych uczniów wpadła na mężczyznę w czarnym,
szpiczastym kapeluszu. Jednak ten widocznie nie liczył na przeprosiny, bowiem
był zbyt zajęty pożegnaniem z niskim chłopcem o tak samo jasnych włosach jak
jego same. Judith od razu zamknęła wargi, które rwały się do wytłumaczeń, gdy
tylko ujrzała zeszklone oczy czarodzieja. Przez moment wpatrywała się tępo w
obejmującego ojca chłopca, który szlochał głośno, strasznie się zapowietrzając.
Nigdzie nie mogła dojrzeć kobiety, która mogłaby być matką blondyna. Przez myśl
jej przeszło, że mogła pożegnać się czulej z ciocią Zelmą.
Nie, pomyślała
stanowczo i nieświadomie zgryzła dolną wargę, wrócę do niej i nikt mi w tym nie przeszkodzi.
Z zaciętą miną odwróciła się na pięcie, żeby nie uronić łez powoli
zbierających się w jej oczach od widoku pożegnania. Judith nigdy nie okazywała
smutku publicznie. Uważała, że w każdej chwili jej słabość może być przez kogoś
wykorzystywana. Tak została wychowana i kurczowo trzymała się poglądów
wpojonych w dzieciństwie. Ciotka Zelma zakazywała jej płakać nawet przy
głębokim rozcięciu kolana po jej wspinaczkach na drzewa. Zawsze powtarzała, że
jej łzy są zbyt cenne na drobne skaleczenia, nawet jeśli chodziło o dzieci
sąsiadów wyśmiewające jej nienaturalną bladość.
Z zewnątrz wyglądała jak skała odporna na sztorm, choć w środku
była delikatniejsza od płatku róży.
-Judy!
Judith zdążyła dostrzec tylko skołtunione kosmyki blond włosów
zanim poczuła jak drobna, niska sylwetka przylega do jej ciała. Z szoku puściła
kosz z zimorodkiem i zrobiła kilka kół rękoma w powietrzu, w celu utrzymania
równowagi. Przez firanę jasnych włosów pachnących poranną kawą dostrzegła jak
niebieskie skrzydła znikają między kłębami pary wydobywającej się spod
lokomotywy. W duchu jęknęła przeciągle – nawet jeśli nie była przesądna, nie
sądziła, żeby ucieczka symbolu szczęścia była dobrym znakiem.
Mimo to przytuliła się do przyjaciółki, czując jak po jej ciele
przechodzi stado mrówek. Na jej usta wpłynął uśmiech, kiedy zanurzyła swoją
twarz w jej wgłębieniu między szyją, a ramieniem. Przez długi moment po prostu
milczały, napawając się swoją obecnością. Razem wyglądały jak żegnające się ze
sobą siostry, a może nawet jak matka z córką – wyglądająca na starszą Judith
ubrana w poszarpany, czarny sweter łączący się z ciemnymi spodniami ściskała w
objęciach Caroline odzianą w sprawiający wrażenie za dużego na patykowatym
ciele sweter w szkocką kratkę i ciemnozieloną spódniczkę - ale dziewczynom było
wszystko jedno. Najważniejsze, że były razem, a żaden Śmiercożerca ich nie
dopadł.
Po chwili dziewczyny odsunęły się od siebie na wyciągnięcie
ramion. Judith spojrzała w twarz przyjaciółki. Caroline zawsze kojarzyła się
jej z połączeniem córki rolnika, jak i Roszpunki. Zawsze uśmiechała się od ucha
do ucha ukazując ładne, proste zęby. Burza falowanych, nieokiełznanych blond
włosów sięgała aż do tułowia i roztaczała wokół siebie subtelny, szałwiowy
zapach. Grzywka tworzyła falę nad niskim czołem. Twarz w kształcie serca była
całkowicie pokryta piegami, a spod niemal niewidocznych brwi iskrzyły się
roześmiane, duże oczy w kolorze głębokiego brązu. Jej uroda była tak niezwykła,
że można było ją pokochać albo znienawidzić.
-Tęskniłam za tobą. – wyznała szczerze Judith, z ulgą spoglądając
na przyjaciółkę.
-Ja za tobą też. – Uśmiech Caroline rozświetlił jej twarz.
Spojrzały po sobie nostalgicznie, lecz Judith nie mogła
powstrzymać się od uwagi:
-Przez ciebie ciotka mnie udusi za zgubienie zimorodka, Carol.
-Przez ciebie niemal się spóźniłam na pociąg, Judy.
Uśmiechnęły się do siebie porozumiewawczo, bowiem wiedziały, że te
obie sprawy były ostatnie na liście sytuacji, którymi się przejmowały. W końcu
Caroline nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, który sprawił, że Judith
całkowicie zapomniała o płaczącym mężczyźnie. Widok dołków w policzkach
Caroline przepełniał Judith spokojem i szczęściem.
-Jak tak bardzo boisz się spóźnienia to lepiej chodźmy.- Judith
złapała rączkę swojego kufra, na który rzuciła zaklęcie zmniejszające, dzięki
czemu wszystkie ubrania, liczne mugolskie książki i mnóstwo czekoladowych
cukierków zmieściły się do jednej walizy. Podążająca za nią Caroline miała
większy problem z ciężkim wózkiem pełnym małych tobołków wypełnionych kolekcją
magazynów o Quidditchu oraz plakatów Harpii z Holyhead, ale dzielnie
dotrzymywała kroku przyjaciółce. Odetchnęły głęboko, gdy znalazły się w gotowym
do odjazdu pociągu. Judith uklęknęła przy swoim kufrze by go dokładniej
zamknąć, ponieważ bardzo zużyty otwierał się za każdym mocniejszym
pociągnięciem. Caroline wykorzystała to, aby przyjrzeć się przyjaciółce.
Zauważyła, że twarz Judith nabrała bladego, graniczącego z
niezdrowym odcieniem koloru, a mocno zarysowane brwi z uniesionymi kącikami
tylko podwajały to wrażenie. Wyglądała jak osoba dawno nie widująca słońca. Brak
kontaktu z naturą zawsze odbijał się na Judith złym humorem i bladą cerą. Kredowa
skóra opinała się na wysokich kościach policzkowych. Przez ostre rysy nadające
jej surowości sprawiała wrażenie starszej. Caroline zawsze zazdrościła
przyjaciółce eleganckich, ciemnych włosów idealnie pofalowanych, niczym w
starym Hollywood. I choć Judith
wyglądała jak poważna, młoda kobieta, jedno się w niej nie zmieniło. Srebrne,
błyszczące jak gwiazdy na tle nocnego nieba tęczówki nadal zaskakiwały swoim
odcieniem. Bladoniebieskie obwódki okalały pięknie srebro zamknięte w oczach Judith,
rzucając na nie niespotykane, błękitne przebłyski. Stal w jej oczach wydawała
się poruszać w jej tęczówkach. W jej spojrzeniu był spokój oraz odrobina
ironii, charakterystycznej dla dziewczyny. Caroline uśmiechnęła się lekko,
widząc mnóstwo kolczyków w lewym uchu.
-Nie patrz tak na mnie, bo się zakochasz.- powiedziała Judith,
otrzepując kolana. Caroline oderwała wzrok od jej długich nóg i uśmiechnęła się
kpiąco.
-O to nie musisz się martwić.
Judith dała jej kuksańca w bok, przez co Caroline potargała jej
włosy, które nagle straciły swoją elegancję.
-Idź przodem, amorku.- ustąpiła miejsca przyjaciółce Judith.
Caroline z uśmiechem minęła dziewczynę.
Ciągnąc ciężki kufer, Judith rozglądała się dookoła. W pociągu
siedziała młodzież w szpiczastych kapeluszach, niektórzy rozmawiali, inni
śmiali się, a zakochane pary biegały z przedziału do przedziału w
poszukiwaniach ustronnego miejsca. Z lekkim uśmieszkiem spojrzała na uczniów,
których upominała profesor McGonagall. Przywitała się z nią skinieniem głowy z
nieśmiałym uśmiechem, bowiem przy żadnym nauczycielu nie traciła tyle pewności
siebie, co przy profesor McGonagall. Dziewczyna mogłaby przysiądź, że
nauczycielka odwzajemniła uśmiech, choć pewnie nikt i tak by jej nie uwierzył.
Czuła jakby powietrze w pociągu było przepełnione radością i beztroską.
-Hej, patrz!- niemal krzyknęła Caroline.- Nasz przedział jest
zajęty!
-Niemożliwe.- przepchnęła się przez nią Judith i mocno szarpnęła
drzwi, tak, że zatrząsała się w nich szyba.
Na siedzeniach ujrzała czterech chłopaków, ich twarze były
zwrócone w jej stronę. Spojrzała po nich. Mogli być najwyżej o rok starsi.
Siedzący najbliżej nastolatek miał zmierzwione, ciemne włosy i współgrające z
nimi kawowe oczy ukryte za prostokątnymi okularami. Obok niego zajmował miejsce
kruczowłosy chłopak o wyglądzie arystokraty. Świadczyły o tym nienagannie
ułożone, może zbyt przydługie włosy zaczesane do tyłu i wystające kości
policzkowe, które nadawały mu poważnego oblicza. Jednak gdyby spojrzeć w jego
ciemne oczy ujrzałoby się nutkę figlarności czy rozbawienia. Judith zakryła
Caroline, która nazbyt długo przypatrywała się owemu ciemnowłosemu. Przeniosła
wzrok na chłopaka siedzącego naprzeciw arystokraty. Jej twarde spojrzenie
uspokoiło się nieco, gdy ujrzała miłą twarz wysokiego nastolatka. Uśmiechał się
do niej z ciekawością w złotych oczach, które hipnotyzowały. Nawet siedząc
przewyższał swoich kolegów, centymetrów dodawała mu fryzura w kolorze miedzi,
która zdawała się żyć swoim życiem – kosmyki odstawały mu w każdą stronę.
Poczuła do niego cienką nić sympatii, gdy zauważyła, że w dłoni trzyma
podręcznik do Obrony Przed Czarną Magią. W cieniu ledwo co ujrzała siedzącego
chłopaka. Jego ciało miało nieokreślony kształt, a wodniste oczy świdrowały ją panicznie.
Jego twarz była usiana bliznami po trądziku. Poczuła jak po plecach spływa jej
zimny pot. Nie chciała by na nią patrzył.
Zdobyła się na odwagę, odchrząknęła i powiedziała spokojnym,
melodyjnym głosem, który zaskoczył nawet ją samą:
-To nasz przedział.
Ciemnowłosy parsknął.
-A jest podpisany?
Jak na Krukonkę przystało, Judith przewidziała to pytanie i
wskazała palcem na półkę na bagaże.
-Tak.
Chłopcy nachylili się by odczytać napis wydrążony w drewnianej
półce scyzorykiem. Ciężko było cokolwiek odszyfrować z regału, gdyż został on
ochrzczony najróżniejszymi podpisami oraz obietnicami wiecznej miłości. Między
nimi znajdował się wspaniały pomysł Judith na przepędzenie naiwnych uczniów z
młodszych klas. Potargany chłopak poprawił swoje prostokątne okulary i odczytał
powoli napis, na który wskazywała Judith:
-Na ten przedział została
nałożona klątwa. Jeśli niepowołane osoby w nim zasiądą spotka je zasłużona kara.
Arystokrata parsknął.
-Dawno nie słyszałem niczego śmieszniejszego.
Judith poczuła na jej blade policzki wpływają rumieńce złości.
Wiedziała, że starszych chłopców nie da się wygonić tak łatwo jak
pierwszorocznych, jednakże nie miała zamiaru odpuszczać. Oparła się ramieniem o
framugę drzwi i skrzyżowała ręce na piersi.
-Jaka to klątwa?- zainteresował się chłopak z rozwianymi włosami.
W przeciwieństwie do nazbyt pewnego siebie kolegi w jego oczach nie było kpiny
tylko ciekawość łącząca się z rozbawieniem.
-Klątwa dziewczyn, które znają kilka dobrych uroków. Dla
natrętnych chłopaków czasami śmiertelna.
-Tą pogróżką kogoś stąd wygoniłaś? Czy to w ogóle na kogoś działa?
- prychnął arystokrata.
-Zwykle na pierwszaki.
-Jesteśmy z siódmej klasy.
-A czuję się jakbym rozmawiała z jedenastolatkami.
Chłopak o miłej twarzy parsknął śmiechem, przerywając czytanie, na
wąskie usta okularnika wpłynął pełen zachwytu uśmiech, a siedzący nastolatek w
cieniu pisnął i zatopił zęby w nadziewanym kremem ptysiu, który stłumił jego
skowyt. Natomiast Judith wpatrywała się uporczywie w zdziwionego arystokratę.
Przez długi moment wypełniony ciszą toczyli walkę na twarde
spojrzenia i choć dziewczynę zaczynały piec oczy przez chwilę bez mrugania, nie
odpuściła. W końcu kruczowłosy odwrócił wzrok i podniósł się z miejsca dając
znak grupie o kapitulacji. Nastolatkowie wymienili spojrzenia. Po ich minach
było widać, że się poddali.
Dźwignęli się na nogi, bez problemu zdjęli ciężkie kufry z półek i
wyszli po kolei z przedziału, każdy patrząc z lekkim zdziwieniem w oczach na niewzruszoną Judith. Kiedy wysoki chłopak
o niesamowitych oczach wychodził uśmiechnął się do nieco oschłej dziewczyny, a
ta nie mogła tego nie odwzajemnić, choć jej uśmiechem było lekkie uniesienie
jednego z kącików ust. Gdy chłopak w okularach wyszedł jako ostatni odwrócił
się do Judith i spojrzał na nią z rozbawieniem, przezwyciężając jej uparte
spojrzenie. Ku zdziwieniu dziewczyny wyciągnął do niej rękę nadal nie
przerywając kontaktu wzrokowego.
-James Potter. Dziwne, że o mnie nie słyszałaś.
-A powinnam?
-Przekonasz się wkrótce.- patrząc znacząco na Caroline, która jako
skarbnica hogwarcckich plotek, aż się rwała by opowiedzieć przyjaciółce kim
jest James Potter.
-Do zobaczenia, panie James–Skromny-Potter.- zadrwiła Judith z
trudem skrywając uśmiech, który powoli wpływał na jej dotychczas obojętną
twarz.
-Do zobaczenia, Judith.- powiedział James i odszedł, rzucając jej
rozbawione spojrzenie przez ramię. Judith stała jeszcze w drzwiach zszokowana
dopóki chłopak, którego nie znała wiedział jak ma na imię nie zniknął za
drzwiami przedziałowymi.
Po wybrnięciu z otępienia weszła do zdobytego przedziału i rzuciła
swój kufer na ziemię, a tuż obok niego wylądowała pusta wiklinowa klatka oraz
tobołki Caroline.
Judith opadła ciężko na siedzenie i złapała się za rozpalone
policzki.
-Dzięki za wsparcie.- prychnęła nieco urażona. Miała nadzieję, że
przyjaciółka się za nią wstawi. W końcu Caroline również nie należała do
potulnych czy uległych osób.
-Wiesz z kim rozmawiałaś?- Miała szeroko otwarte oczy i
zaróżowione policzki, bynajmniej nie ze złości.
-Wiem, o nich tyle by ich unikać.
-To byli Huncwoci.- powiedziała Caroline z rozmarzeniem w oczach.
Zapadła cisza.
-I co? Teraz miał uderzyć piorun dla efektu? – zadrwiła Judith,
rozkładając się na miękkim siedzeniu. Ze
swojej wysłużonej torby wyjęła mugolską czekoladę z adwokatem i zaczęła ją
powoli przegryzać, by uspokoić bicie serca.
-Przestaniesz być tak sarkastyczna? Odstraszyłaś ich.
Judith przewróciła oczami, tak szybko, że zakręciło jej się w
głowie.
-Chłopak w okularach to James Potter, uścisnęłaś jego dłoń. To
kapitan i równocześnie najlepszy ścigający jaki drużyna Gryffindoru
kiedykolwiek miała.
-Nie interesuję się Quidditchem.- mruknęła Judith. I taka była
prawda. Dziewczyna miała lęk wysokości i już na sam widok pędzących z zawrotną
prędkością graczy robiło jej się słabo, choć sama nigdy nie próbowała wejść na
miotłę.
-Powinnaś o nim wiedzieć. Zrobiłaś z siebie pośmiewisko mówiąc, że
go nie znasz. Mówi o nim cała szkoła. Pamiętasz tą powódź w Pokoju Wspólnym
Ślizgonów? To był jego pomysł.
-A ten irytujący, w czarnych włosach? Kto to?
Spojrzenie Caroline rozmyło się i odruchowo poprawiła burzę loków.
-Także gra w drużynie Gryfonów, jest pałkarzem. Obiekt westchnień
damskiej części szkoły.
-Ja jestem w mniejszości.
-Żartujesz?- Caroline zaśmiała się.- Wszystkie dziewczyny go
pragną. Buntownik o ciemnych oczach. Raj.
Judith uśmiechnęła się na widok jej marzycielskiej miny.
-Chyba nie widziałaś jak na ciebie patrzył. Wpatrywał się w ciebie
jak w anioła. Cudownemu Casperowi nie spodobałoby się to spojrzenie. –
zachichotała chytrze Caroline.
-Daj spokój, Carol. Casper nawet nie wie, że istnieję. Lepiej żeby
tak zostało. – zirytowała się Judith. Uchyliła okno by pęd wiatru złagodził
rumieńce na jej twarzy.
-Wiem, że wydaje ci się, że widzisz wszystko co dzieje się w
Hogwarcie, ale się mylisz. – wyszczerzyła się w jej stronę Caroline.
-Najbardziej polubiłam tego chłopaka o złotych oczach. Wydawał się
miły, przynajmniej w takim towarzystwie. – Judith chciała jak najszybciej
oddalić się od tematu Cudownego Caspera, jak zwykła mówić na chłopaka Caroline.
Ufała przyjaciółce, lecz nie chciała, żeby Puchon dowiedział się o jej
zauroczeniu. Wolała z daleka przypatrywać się jego pracującym pod koszulą
mięśniom, gdy sięgał na najwyższą półkę w bibliotece, rozwianym ciemnoblond
włosom i piegom na roześmianej twarzy. Za długi język Caroline mógł zniszczyć
jej anonimowość, a to uznałaby za swoją klęskę.
-Och, to chyba Remus Lupin. Prymus, podobno jest na poziomie Lily
Evans, może nawet twoim. Jest też prefektem.
-Tak mi się wydawało, że skądś go kojarzę. Ma ładny uśmiech.-
ostatnie trzy słowa wypowiedziała zbyt cicho, by podekscytowana Caroline je
usłyszała.
-A ten czwarty?
-Kto?- zapytała zdezorientowana. Judith uznała, że nie będzie
wypytywać zamroczonej dziewczyny o chłopaka, na którego pewnie nawet nie
zwróciła uwagi.
Po jakimś czasie Caroline wygrzebała z plecaka karty i rozpoczęły
grę, dopóki dziewczyna trzy razy nie przegrała i nie rozrzuciła swoich kart
wokół siebie. Wszędzie leżały papierki po cukierkach i opakowania po
czekoladowych żabach. Torby walały się na podłodze, a na nich wylądowały szaty,
które zamierzały później ubrać. W ciągu półtorej godziny był tam bałagan jaki
potrafiły zrobić tylko one. Wkrótce za oknem błękitne niebo zaczęło przechodzić
w ciemny granat, a przyjaciółkom znudziły się gargulki, magiczne szachy i
obżeranie się magicznymi fasolkami. Judith nawet nie wiedziała, kiedy usnęła w
otoczeniu papierków po czekoladowych żabach oraz dźwięku spokojnego oddechu
Caroline.
*
Judith obudziła się niezbyt świadoma tego co się dzieje dookoła.
Słyszała przekleństwa Caroline, których żaden mężczyzna by się nie powstydził. Zaczęła
kontaktować dopiero, gdy Caroline zbyt mocno ścisnęła na jej szyi krawat w
brązowo niebieskich barwach. W ostatniej chwili złapała w garść resztę swoich
słodyczy, po czym poczłapała sennie za jasnowłosą, obserwując jak jej długie
włosy wściekle unoszą się i opadają. Korytarz był opustoszały, wszyscy musieli
być już na zewnątrz.
Wychodząc z dusznego pociągu odetchnęła głęboko nocnym powietrzem,
które otworzyło szerzej jej opadające powieki. Zapomniała o senności. Noc
zawsze działała na nią elektryzująco.
Mosiężne lampy stojące na stacji w Hogsmeade rzucały ciepłą, nikłą
poświatę na niezorganizowaną falę roześmianej młodzieży. Judith chciała
powiedzieć Caroline, żeby trzymały się razem, ale jej słowa zginęły gdzieś w szmerze rozmów. Musiała chwycić jeden z jej
długich kosmyków by nie zgubić się w tłumie, co dziewczyna nie przyjęła dobrze,
ale musiały się pośpieszyć, żeby zająć sobie najlepsze powozy. Kroki uczniów
dudniły po ciemnej stacji.
Ruszyły za hordą uczniów do przygotowanych powozów. Niezbyt
zgrabnie wdrapały się do jednego i zamknęły za sobą drzwi z nadzieją, że nie
będą musiały nikogo gościć. Jednak tuż przed odjazdem drzwiczki niemal nie
wypadły z zawiasów, kiedy ktoś szarpnął je gwałtownie. W ciemności Judith
dojrzała tylko płomienne, zielone jak oświetlona słońcem trawa oczy. Drobna
postać widząc kontury ich twarzy odetchnęła i wspięła się na siedzenie.
-Całe szczęście, że to wy. Nikt nie chciał mnie do siebie
wpuścić.- powiedział niepewny, delikatny jak poranny świergot głos.
-Cześć, Lily.- przywitała ją Judith, a Caroline skinęła jej
głową.- Jak wakacje?
Judith niemal wyczuła jak na małych, wiśniowych ustach Lily rośnie
uśmiech.
-Świetnie. Miałam tyle czasu! Przeczytałam już prawie wszystkie
podręczniki, został mi tylko ten od Historii Magii, nad czym nieco ubolewam, w
końcu to także ważny przedmiot na Owutemach. Chociaż nie sądzę żebym była
nieprzygotowana. Teraz nauczyciele będą wyciskać z nas pot, bo to już siódma
klasa, nie ma żartów. Musimy zacząć poważnie myśleć o nadchodzącej przyszłości,
a bez dobrego wykształcenia nie ma szans na hmmm… No cóż, przetrwanie. Chociaż
szczerze mówiąc chciałabym…
Trajkotała tak o szkole przez całą drogę, a Judith poczuła jak jej
powieki ponownie opadają. Dziewczyny nie powiedziały ani słowa, od czasu do
czasu kiwając głowami, co wyraźnie zachęcało Lily do mówienia. Mimo, że powinny
zbierać wiedzę na temat egzaminów, które będą pisać za rok niezbyt były
zainteresowane. Tak więc słuchały jej, aż nie poczuły jak powóz się zatrzymuje.
-No to jesteśmy. Dzięki, fajnie się rozmawiało!- zawołała zanim
wystrzeliła z powozu jak błyskawica, ponownie szarpiąc drzwiczkami. Dziewczyny
podążyły w jej ślady, lecz w nieco spowolnionym tempie.
-Myślałam, że nuda zacznie się dopiero po Eliksirach.- westchnęła
męczenniczo Caroline, a Judith zachichotała cicho.
*
Nad głowami uczniów unosiły się świece z wielkimi ozorami wosku.
Wzdłuż ciągnęły się cztery, długie stoły, przy których siedzieli uczniowie.
Ławy zastawione były złotymi talerzami, obok których leżały pozłacane sztućce.
Prostopadle do czterech stołów stał jeden, poświęcony dla nauczycieli. Judith
spojrzała w górę. Ujrzała tam gwieździste niebo, ale nie czuła chłodu
wydobywającego się z zewnątrz. Gwiazdy świeciły jak brokat rozsypany po
jedwabnym, ciemnym materiale.
Judith posłała po raz ostatni spojrzenie Caroline, która podążała
w stronę stołu Gryffindoru i usiadła obok jednego z Krukonów. Gdyby nie fakt,
że przyjaźnili się od początków nauki w Hogwarcie, uznałaby go pewnie za
idealnego kandydata dla jej serca. Inteligentny, wysoki, przystojny z ciemnymi
oczami. Tęczówki bezkresnego brązu błyszczały, czaiła się w nich dziecinność.
Twarz była usiana uroczymi pieprzykami. Miał sterczące na wszystkie strony
włosy jakby nieumiejętnie obcięte tępymi nożyczkami. Chłopak o ciemnych,
kędzierzawych włosach uśmiechnął się do niej promiennie, przez co przywiódł na
myśl Judith szczeniaczka. Mrugnął do niej z szerokim uśmiechem. Judith
pomyślała, że Cole musi widzieć świat inaczej niż ona, bowiem zawsze widziała
go uśmiechniętego.
-Hej, Judy. Jak wakacje?
Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Nie chciała się z nikim dzielić
wspomnieniami o ciotce Zelmie, która nie wypuszczała jej z domu, ponieważ
wyczytała w gazetach o zaginięciach i porwaniach. Na punkcie bezpieczeństwa
dostawała obsesji, zamykała okiennice, zasuwała żaluzje. Nieraz wymykała się w
nocy do ogrodu by pooddychać nocnym powietrzem, ale i tak było jej mało. Przy
jej tempie czytania książki szybko straciły swoją niepowtarzalność i znała
stronnice niemal na pamięć. Judith była świadoma faktu, że ciotka chce jak
najlepiej zapewnić jej opiekę, ale dziewczyna zaczynała się dusić w domu pełnym
kryształowych kul i rozsypanych po podłodze fusach. Tylko ciotka Zelma tam nie
wariowała.
Zamiast tego uniosła kąciki ust do góry w najbardziej szczerym
uśmiechu, na jaki mogła się zdobyć i powiedziała:
-Świetnie, dobrze się bawiłam. A jak twoje?
Cole zmrużył lekko powieki. Gęste rzęsy rzuciły cień na jego
policzki. Judith widziała, iż Krukon poznał kłamstwo, lecz nie drążył tematu.
Po sześcioletniej znajomości potrafił obchodzić się z nieufną Judith. Wiedział,
że jak będzie chciała mu powiedzieć co ją gryzie to mu powie. Nie naciskał, ale
uśmiechnął się; w jego uśmiechu była dziecinna zabawa oraz radość ze wspomnień.
Cole już rozchylał swe wargi, gdy donośny głos profesor McGonagall
skutecznie go uciszył.
-Gdy wyczytam imię i nazwisko, proszę podejść i usiąść na stołku.
Alexander, Nicholas!
Judith szybko skupiła wzrok na niskim stołku o czterech, krótkich
nogach, na którym stała wyświechtana czapka.
Chłopiec o blond włosach zasiadł na taborecie. Judith na chwilę
zamarła. To był ten sam chłopiec, który płakał w objęciach ojca na peronie.
Teraz uśmiechał się nieśmiało ukazując urocze dołki, gdy w jego umyśle tiara
toczyła z nim uprzejmy dialog.
-RAVENCLAW!
Głośno klaskała wraz z innymi Krukonami, którzy wstawali by
uścisnąć dłoń Nicholasowi. Uczniowie zrobili miejsce dla chłopca, podczas gdy…
-Barnett, Norbert!
-SLYTHERIN!- tiara wrzasnęła na całą Wielką Salę, a na stołku
zasiadła Bentow Melissa by za chwilę trafić do Huffelpuffu.
Wkrótce Judith znudziła się pierwszoroczniakami i zajęła się
rozmową z Cole’ m, który swoim entuzjazmem poprawił nieco humor dziewczynie.
Równocześnie rozglądała się po Wielkiej Sali, wypatrując znajomych twarzy.
Pośród Gryfonów dostrzegła grupę przyjaciół, którą napotkały w
pociągu. James wpatrywał się uporczywie w Lily Evans, a dziewczyna z całych sił
starała się na niego nie patrzeć. Judith rozumiała zainteresowanie Jamesa.
Śnieżnobiała cera Lily elegancko emanowała blaskiem. Szmaragdowe oczy patrzyły
spokojnie. Długie, prawie tak imponujące jak włosy Caroline, ciemnorude pukle
opadały na drobne plecy. Nic dziwnego,
że James, co kilka chwil spoglądał na nią jakby bał się, że ucieknie. Albo, że
odleci w wianuszku aniołów. Tak, ten obrazek do niej pasował.
Całą swoją uwagę skupiła na obserwacji nieustannie poruszających
się, pełnych ust Caspera. Była zbyt zajęta wlepianiem wzroku w Cudownego
Caspera, żeby dojrzeć dłoń Cole’ a, która kierowała się powoli w stronę jej
palców. Ale zanim Cole zdążył chwycić za rękę Judith na stole pojawiły się
potrawy, jakie natychmiast zaczęła nakładać sobie dziewczyna.
Judith wciągnęła w nozdrza zapach jedzenia i wsłuchiwała się w
szum rozmów uczniów.
Choć w magicznym świecie wszystko działo się nie tak jak powinno,
Hogwart nadal pozostawał bezpieczną, niezmienną ostoją.
Jejku, Huncwoci! Już dawno nie czytałam dobrego opowiadania o nich, a Twoje zapowiada się dość ciekawie :) Nawet troszkę się dziwię, że mój komentarz jest tutaj pierwszy, że nikt wcześniej nie napisał kilku słów, żeby Cię pochwalić. Serio, jest za co :) Fajnie operujesz słowami, dialogi nie są sztywne, a opisy nie przytłaczają długością ani zbyt dużą szczegółowością. To wszystko nie jest ani siermiężne, ani ciężkie. Brawo!
OdpowiedzUsuńZaraz sobie skoczę do kolejnego rozdziału :)
Pozdrawiam,
Jane Doe
snake-being.blogspot.com
dziękuje bardzo, to naprawdę motywuje :)
Usuń