sobota, 23 kwietnia 2016

Rozdział drugi: back to the routine



Lodowaty, poranny wiatr delikatnie, jakby muskając korony drzew, niósł ze sobą zapach sosen. Słońce nieśmiało wychylało się zza wschodu, powoli budząc świat pogrążony w sennej melancholii. Złote promienie zalewały w świetle wyniosły zamek z basztami oraz milionem wieżyczek przypominających ostre groty strzał gotowe do wystrzelenia w bladoniebieskie niebo z fantazyjną domieszką różu. Soczyście butelkowa trawa na zamkowych błoniach wyglądała jak pomalowana zieloną farbą. Wszystko było tak wyciszone, że fakt, iż w murach szkoły Hogwart znajduje się jakaś pełna nerwów, poirytowana istota, która ze złością szarpała swoje włosy szczotką, przeklinając pierwszy dzień nauki, wydawał się nierealny.
Już samego ranka Judith mogła zapisać dzień na straty. Obudziła się piętnaście minut przed zakończeniem śniadania, ponieważ w nocy nie spała do trzeciej, wymieniając się wspomnieniami z wakacji ze współlokatorkami. I choć bawiła się z nimi świetnie słuchając jak Emmelina Vance musiała uciekać oknem toalety w pizzerii, gdyż chłopak z którym się kontaktowała przez listy nie był taki za jakiego się podawał, wiedziała, że lepiej było wybrać sen niż pogaduchy.  Wraz z godziną za piętnaście ósma Judith razem z innymi współlokatorkami była na tyle przytomna by ubrać się w pięć minut, uczesać się w dwie i z Wieży Ravenclawu zbiec do Wielkiej Sali w cztery. Gnając między uczniami czuła jak jajecznica, którą połknęła na śniadanie przejawia talent taneczny.
W pędzie minęła Huncwotów, którzy szli spokojnie na posiłek jakby poranne lekcje ich nie obwiązywały. Remus obserwując jak zwykle poważna i powabna szóstoklasistka potyka się na schodach prowadzących na dziedziniec, przyrzekł sobie, że będzie obserwował dziewczynę, bowiem niezdarna Judy pędząca na zajęcia była całkiem nieznaną osobą dla poważnej, ironicznej do szpiku kości Judith, jaką poznali w pociągu. Jeszcze długo patrzył za nią, nadal czując delikatny zapach świeżej pościeli, który zostawiła za sobą dziewczyna.
Nieświadoma obserwacji Judith wybiegła jak burza w stronę szklarni na hogwarcckich błoniach. Jako jedna z ostatnich wpadła do oszklonego ogrodu. Dopadła swojego miejsca obok przysypiającej Caroline, którą mogła poznać po jasnych, nieuczesanych puklach zasłaniających jej zaspaną twarz. Reszta uczniów wyglądała podobnie jak ona, więc Judith pocieszyła się faktem, że nie jako jedyna ma szatę upaćkaną sokiem dyniowym.
Markotności szóstoklasistów nie podzielała profesor Purcell, która wkroczyła z energią do szklarni, rozdając uśmiechy wszystkim markotnym osobom w klasie. Jej ładnie zakręcone w spirale, ciemne włosy ukryte były pod przyklapniętym kapeluszem, a twarz, choć usiana zmarszczkami, dodawała entuzjazmu.
Nauczycielka przywitała się promiennie z uczniami i od razu przeszła do tematu lekcji.
-Metralea jest używana w słabszych eliksirach miłosnych, a wytwarza się je z właśnie tych płatków. - Wskazała kościstym palcem na szczyt półmetrowej rośliny przypominającej przerośniętego tulipana. - Kwiatostan wygląda na bardzo delikatny, płatki zdają się cienkie, choć jest to mylne wrażenie, są to twarde i mocne powłoczki…
Judith poczuła jak jej mięśnie rozluźniają się wśród spokojnej melancholii ogrodu. Kwiatowy zapach przejmował władzę nad jej umysłem, pogrążając w rozmyślaniach. Dziewczyna od zawsze uznawała kontakt z roślinami za zbawienny. Zieleń była niczym skarbnica pośród morza betonu. 
Starała się uważać, ale ciepło szklarni i spokojny głos nauczycielki oddalał jej myśli jak najdalej od mentrali. Skryła się za grupą Gryfonów, którzy ziewając, rozprawiali o wczorajszej imprezie urządzonej przez Huncwotów. Dzięki Gryfonom Judith pozostawała niezauważona dla profesorki pochłoniętej w tłumaczeniu sposobu zdobycia rośliny.
Podparta jedną ręką mogła odpłynąć w swoje rozmyślenia, tępo wpatrując się w przestrzeń cieplarni. Caroline podtrzymywała swoją głowę na jednej z  półek pełnej roślin o neonowych płatkach, a kwiaty wydawały się obserwować jak jeden z jasnych jak siano kosmyków wlatuje do rozchylonych warg, żeby razem z wydechem ponownie opaść na nos. Judith przez długą chwilę wpatrywała się tępo w Caroline, ale wkrótce obraz śpiącej dziewczyny znudził ją i już miała zerknąć na o wiele ciekawszego, przystojnego Gryfona, który od dłuższego czasu się jej przyglądał, gdy dwa jasne światła zamigotały na jej powiece. Spod zmarszczonych brwi ponownie spojrzała na Caroline, jakby to ona robiła Judith na złość kierując w jej stronę promienie słoneczne. Lecz Gryfonka nadal spała, a także nie miała w dłoni niczego czym mogłaby z nudów puszczać zajączki na twarz przyjaciółki.
Światło o niebieskawej barwie powtórnie oślepiło ją na krótki moment. Judith szybko spojrzała nad głowę Caroline i między burzą loków wyłowiła wzrokiem dwa,  znajdujące się między drzewami w Zakazanym Lesie, światełka migoczące jak woda podczas słonecznego dnia. Były jakby nieuchwytne, ale widoczne. Zmrużyła powieki, lecz wciąż nie mogła zobaczyć źródła światła. Dwa błyski w odcieniu diamentu pozostawały w miejscu.
Nagle przez umysł Judith przemknęła myśl o stworzeniach w Zakazanym Lesie. Serce jej na chwilę zamarło, gdy uświadomiła sobie, że istoty nigdy nie podchodziły tak blisko granicy boru. A teraz jedno z nich wbijało swoje neonowo niebieskie ślepia prosto w Judith.  
-Przerwa.- zawołała profesor Purcell.
Kilka uradowanych Krukonów przeszło obok stolika dziewczyny, a skutkiem tego było przerwanie kontaktu wzrokowego z nieznaną istotą. Gdy Judith rzuciła swoje zdenerwowane spojrzenia uczniom i ponownie spojrzała między ciemność w Zakazanym  Lesie, lecz dwóch światełek już nie było.
Zabierając się za budzenie Caroline, w głowie wciąż miała myśl o niebezpieczeństwach, jakie niosą ze sobą tajemnice Zakazanego Lasu. Żałowała, że zawsze była dobra z przedmiotu o Magicznych Stworzeniach, bowiem automatycznie przypomniała sobie wszystkie istoty, jakie mogą zamieszkiwać puszczę. Wodniki Kappa, tebo, garborogi, a może nawet chimery. Wolała nie wiedzieć.
Nie miała jednak czasu rozmyślać o tajemniczych światłach, gdyż następną lekcją były odbywające się w zamku Zaklęcia. Jako, iż budzenie zbuntowanej Caroline zajęło Judith więcej czasu niż przewidywała, już drugi raz w jednym dniu musiała biec żeby zdążyć na początek lekcji. Nie chciała zszargać sobie reputacji przykładnej Krukonki, więc pędząc przez korytarze dotarła zdyszana na trzecie piętro i wpadła przez drzwi klasy, niemal rozkładając się na podłodze. Spojrzawszy na resztę znudzonych uczniów wywnioskowała, że wcale się nie spóźniła, choć musiała wskazać pół śpiącej Caroline drogę na Transmutację, a wypomni jej to, gdy dziewczyna oprzytomnieje. A była pewna, że przyjaciółka otrzeźwieje po lekcji z profesor McGonagall.
-Witam was wszystkich! Cieszę się widząc was zadowolonych i zdrowych po wakacjach. Jestem pewien, że przez te dwa miesiące nie zaglądaliście do książek, co? – niziutki nauczyciel, Fillius Fitwick, wyłonił się spod góry papierów z uśmiechem, na który tylko Judith się nie nabrała. Dostrzegła niechlujnie założoną, zmiętą szatę, cienie pod oczami i kurz na półkach w gabinecie. Zdziwiła się. Profesor Fitwick zawsze kojarzył jej się z zabawnym, pełnym entuzjazmu staruszkiem, a nie ze zmęczonym nauczycielem. Wśród pergaminów jej wzrok natrafił na poruszający się, niepokojący nagłówek Proroka Codziennego o dziwnym zachowaniu ministra. Zrozumiała natychmiast. Ministerstwo pogrążało się w korupcji, co niepokoiło każdego, nawet najbardziej radosne osoby.
-No dobrze, bez przedłużania. Pierwszym krokiem będzie nauka zaklęcia Duro. Polega ono na zamienieniu przedmiotów w kamień. Myślę, że wbrew działaniu nie jest to ciężkie czy trudne zaklęcie –zachichotał ze swojego żartu.- Poćwiczycie dzisiaj na poduszkach.- Na ostatnie słowo klasa jęknęła ponuro.- Macmillan, rozdaj je proszę. No już! – profesor ponaglił dłonią chłopaka o czuprynie, odstających kędzierzawo blond włosów. Ciemne kręgi pod zielonymi oczami zdradzały senność Puchona. Gdy ten podawał Judith poduszkę, wymieniła z nim zmęczony uśmiech, by poczuć, że nie jest sama z bólem głowy oraz ciężkimi powiekami.
Uczniowie po rozdaniu poduszek nie wykazali większego zainteresowania lekcją. Wykorzystali fakt, że profesor Fitwick zajęty był wysyłaniem listów, które musiały być bardzo ważne, gdyż za każdym razem, gdy któryś z nastolatków zaglądał w jego korespondencję, nauczyciel groził odjęciem punktów, czego zwykle nie robił. Judith bardzo ciekawiło co otwarty profesor ma do ukrycia, ale szybko zajęła się wertowaniem podręcznika, kiedy nauczyciel uchwycił jej ciekawskie spojrzenie. Później przez większość lekcji gapiła się bezczynnie jak leżącemu na jeszcze nie potraktowanej żadnym zaklęciem poduszce, Tristianowi Macmillanowi stróżka śliny spływa po brodzie brudząc ładnie haftowaną poszewkę.
Pod koniec drugiej lekcji Zaklęć Judith postanowiła przysłużyć się Ravenclawowi i za którymś, leniwym machnięciem różdżki zamieniła swoją poduszkę w kamień. Nauczyciel z ulgą nagrodził dziesięcioma punktami Judith, zadowolony, że przynajmniej jedna uczennica wyniosła coś z lekcji.
Po podwójnych zaklęciach dzwon oznajmił przerwę na lunch. Za oknami świeciło słońce, a lekki wiatr kołysał koronami drzew Zakazanego Lasu, więc wielu uczniów wyszło z przygotowanymi kanapkami na dwór. Judith odnalazła w tłumie wychodzących z klasy Transmutacji Gryfonów ożywioną Caroline i w jej towarzystwie wyszła do parku, by usiąść na jednej z kamiennych ławek.
Judith przymknęła oczy, żeby napawać się ciepłym wiaterkiem łaskoczącym jej twarz.
-Nie uwierzysz czego się dowiedziałam. Pamiętasz niskiego kuzyna Stebbinsa? Tego co załapał szlaban za zwędzanie jedzenia do dormitorium. Podobno dostał się do drużyny Os z Wimbourne!  Przysięgam na swoje wszystkie autografy, że musieli wziąć łapówkę od jego ojca, bo on nawet nie potrafił złapać kafla w dwie ręce! Co za niesprawiedliwość… - trajkotała Caroline.
Judith uśmiechnęła się na widok oburzenia na twarzy przyjaciółki.
-Niewątpliwie to są twoje wnioski?
-Jestem tego pewna, Jud. Teraz wszystko załatwia się nie fair. – przewróciła oczami Caroline.
Oczywiście Caroline nie mogła wiedzieć, że kuzyn Stebbinsa ostro trenował przez swój ostatni rok szkolny, żeby dostać się do wymarzonej drużyny. Judith codziennie rano widziała go krążącego na stadionie, podczas swoich wczesnych poranków spędzanych na parapecie z kubkiem parującej herbaty. Uważała, że ciężko było nie zauważyć jego wyszczuplającego się ciała, lepszego refleksu oraz umięśnionych ramion. Czasami doznawała uczucia, jakby wszyscy wokół niej patrzyli przez mały otwór, a ona widziała cały kadr.
-Jak twoje wakacyjne przygotowania do gry w drużynie Gryffindoru? – Judith zarzuciła swoje długie nogi na szczupłe uda Caroline. Wpakowała sobie do ust karmelową czekoladkę, obserwując profil twarzy jasnowłosej.
Zauważyła jak delikatna linia szczęki Caroline się wyostrza. Pod piegami pojawiły się rumieńce złości.
-Pan prokurator nie pozwolił mi wychodzić z miotłą. – Caroline dała nacisk na słowa, którymi określała swojego ojca. Jej beztroski głos nabrał ostrej barwy.
-Nie udawaj, że byłaś wobec niego potulna i siedziałaś w domu.
Caroline uśmiechnęła się.
-Wstawałam wcześniej i ćwiczyłam, dopóki po wsi nie rozniosły się plotki dotyczące niezidentyfikowanego dronu. – Caroline trzymała się swojego postanowienia, żeby nazywać przedmieścia Londynu wsią. – Wtedy pan prokurator się bardzo zirytował i prawie spalił mnie na stosie. Pewnie by to zrobił gdyby miał na to czas.
Judith starała się wyglądać na rozbawioną jej opowieścią, ale widziała, że przyjaciółka cierpi z powodu surowego ojca o przyziemnych poglądach.
-Kazał oddać mi miotłę, więc mu oddałam. Nawet nie zauważył, że to była pierwsza lepsza z marketu. Nigdy bym nie dostała swojej z powrotem. – Caroline prychnęła jak rozjuszona kotka. – Powinnam była wrzucić do jego teczki łajnobombę.
Wepchnęła sobie do  ust całą garść karmelków z paczki Judith. Po przełknięciu cukierków zmieniła temat na  codzienne plotki życia w Hogwarcie.
Gdy nagle przerwała swój monolog o tajemniczym ślubie Andromedy Black i Teda Tonksa, Judith otworzyła oczy by sprawdzić co sprawiło, że dziewczyna przerwała w punkcie kulminacyjnym.
Jasnowłosa rozpoznała w oddalonych sylwetkach Huncwotów. Judith spod przymrużonych powiek spojrzała na Jamesa wydzierającego się, będąc po pas w zimnej wodzie. Źródłem jego złości był Syriusz, który latał nad nim na jego miotle, śmiejąc się z miny przyjaciela. Caroline pisnęła niepohamowanie, gdy James wycisnął wodę ze swojej koszuli ukazując kawałek umięśnionego brzucha. Judith uznała to bardziej za nieestetyczne niż ekscytujące, w przeciwieństwie do Caroline oraz kilku innych dziewczyn, które usiadły na trawie wpatrując się w chłopaków jak sroki w gnat. Gdy Caroline uchyliła wargi z zachwytu, Judith nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, który przerodził się w nieopanowany chichot. Zawstydzona starała się uciszyć przyjaciółkę, gdyż hałas jaki stwarzała ściągnął na nie uwagę Huncwotów, którzy przyglądali się dwóm dziewczynom z ciekawością, jak i rozbawieniem.
Dopiero, gdy dzwon zwołał odpoczywających na błoniach uczniów, Judith uspokoiła się, choć na jej bladych ustach dało się dostrzec drobny, nieco kpiący uśmieszek za każdym razem, gdy jej wzrok natrafiał na poprawiającą maniakalnie włosy Caroline, obracającą głowę, by popatrzeć na nieśpieszących się na lekcje Huncwotów.
-To co, Judy? Spotkamy się zaraz na dziedzińcu, żeby pójść do Zakazanego Lasu? Ach, no tak. Całkowicie zapomniałam, że masz teraz randkę z profesorem Binnsem. To może zobaczymy się wieczorem, jeśli się dobudzę z drzemki, którą planuję podczas twojej Historii. – Caroline poinformowała Judith o zbliżającej się lekcji monotonii. – Miłej nauki!
Judith całkowicie straciła humor. Miała o wiele więcej zajęć niż Caroline (łatwo domyślić się, że przyjaciółka wypominała jej to nieustannie, planując na głos co będzie robiła przez wolną godzinę), ponieważ lubiła naukę, lecz całkowicie nie miała pojęcia jakim cudem dostała na Sumach W z Historii Magii, skoro starała się nie zdać z owego przedmiotu.
Podążała leniwie opustoszałymi korytarzami  powtarzając sobie, że jeszcze jedna godzina i koniec zajęć. Ale wizja siedzenia przez sześćdziesiąt minut na Historii Magii oraz po raz kolejny słuchania głosu nauczyciela opowiadającego o wojnach goblinów nie napawała jej radością. Patrząc na profesora Binnsa miała wrażenie jakby sam którąś z nich przeżył.
Momentalnie przez korytarz przeleciało coś niesamowicie szybkiego. Znudzona Judith krzyknęła i w ostatniej chwili uskoczyła przed zderzeniem z obiektem. Wylądowała na twardej posadzce, obijając sobie biodro. W efekcie upadku wszystkie książki wyleciały jej z rąk, a kociołek potoczył się po ziemi. Wściekła Judith obróciła się ku pędzącej postaci. Ujrzała szczerzącego się do niej ciemnowłosego chłopaka. Siedział na najnowszej miotle.
-Black! Kretynie!- krzyknęła Judith wygrażając mu pięścią i rzucając w niego podręcznikiem w twardej oprawie. Syriusz zgrabnie złapał książkę i zanim doleciała do niego wiązanka przekleństw, zniknął za rogiem.
Z rumieńcami złości zaczęła zbierać swoje książki. Kociołek ujrzała kilka kroków od siebie, więc na czworakach przedostała się do niego. Dopiero, gdy upchnęła do niego swoje podręczniki, zorientowała się, że jest przy czyiś świecących butach, klęcząc na ziemi.
Zażenowana podniosła powoli wzrok do góry, a kiedy ujrzała zdziwioną twarz Caspera Crow’a przełknęła ślinę. Chłopak uśmiechał się lekko, ale Judith widziała w tym geście zmieszanie. Cała czerwona, jak najszybciej pozbierała się z posadzki i wymruczała marne przeprosiny, wbijając wzrok w swoje trampki. Gdyby tylko podniosła spojrzenie, spostrzegłaby, że jej obiekt westchnień jest rozbawiony sytuacją i zainteresowany uroczą Krukonką.
-Em… Ja.. Black.. On.. Przepraszam, śpieszę się, muszę iść.- wypowiedziała jak z karabinu i zawstydzona odwróciła się na pięcie, przeklinając swoją głupotę.  Zanim zniknęła za rogiem usłyszała chóralny śmiech grupy Ślizgonek. Pomyślała jak bardzo się ośmieszyła, rujnując swoją reputację lodowatej Krukonki.
Judith po raz ostatni obejrzała się na koniec korytarza, za którym zniknął Syriusz i obiecała, że wcześniej czy efektowny sposób odwdzięczy mu się.

2 komentarze:

  1. Bardzo dobry rozdział! Coraz bardziej mi się podoba Twoje opowiadanie ;) Tylko czy czasem zaklęcie, którego Judith uczyła się na lekcji, nie powinno się raczej znaleźć na transmutacji? Bo jakby nie patrzeć, to to jest przemienienie czegoś w coś, więc transmutacja :P Przepraszam, że się czepiam :P

    snake-being.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń