Lodowaty, poranny wiatr delikatnie, jakby muskając korony drzew,
niósł ze sobą zapach sosen. Słońce nieśmiało wychylało się zza wschodu, powoli
budząc świat pogrążony w sennej melancholii. Złote promienie zalewały w świetle
wyniosły zamek z basztami oraz milionem wieżyczek przypominających ostre groty
strzał gotowe do wystrzelenia w bladoniebieskie niebo z fantazyjną domieszką
różu. Soczyście butelkowa trawa na zamkowych błoniach wyglądała jak pomalowana
zieloną farbą. Wszystko było tak wyciszone, że fakt, iż w murach szkoły Hogwart
znajduje się jakaś pełna nerwów, poirytowana istota, która ze złością szarpała
swoje włosy szczotką, przeklinając pierwszy dzień nauki, wydawał się nierealny.
Już samego ranka Judith mogła zapisać dzień na straty. Obudziła
się piętnaście minut przed zakończeniem śniadania, ponieważ w nocy nie spała do
trzeciej, wymieniając się wspomnieniami z wakacji ze współlokatorkami. I choć
bawiła się z nimi świetnie słuchając jak Emmelina Vance musiała uciekać oknem
toalety w pizzerii, gdyż chłopak z którym się kontaktowała przez listy nie był
taki za jakiego się podawał, wiedziała, że lepiej było wybrać sen niż
pogaduchy. Wraz z godziną za piętnaście
ósma Judith razem z innymi współlokatorkami była na tyle przytomna by ubrać się
w pięć minut, uczesać się w dwie i z Wieży Ravenclawu zbiec do Wielkiej Sali w
cztery. Gnając między uczniami czuła jak jajecznica, którą połknęła na
śniadanie przejawia talent taneczny.
W pędzie minęła Huncwotów, którzy szli spokojnie na posiłek jakby
poranne lekcje ich nie obwiązywały. Remus obserwując jak zwykle poważna i
powabna szóstoklasistka potyka się na schodach prowadzących na dziedziniec,
przyrzekł sobie, że będzie obserwował dziewczynę, bowiem niezdarna Judy pędząca
na zajęcia była całkiem nieznaną osobą dla poważnej, ironicznej do szpiku kości
Judith, jaką poznali w pociągu. Jeszcze długo patrzył za nią, nadal czując
delikatny zapach świeżej pościeli, który zostawiła za sobą dziewczyna.
Nieświadoma obserwacji Judith wybiegła jak burza w stronę szklarni
na hogwarcckich błoniach. Jako jedna z ostatnich wpadła do oszklonego ogrodu.
Dopadła swojego miejsca obok przysypiającej Caroline, którą
mogła poznać po jasnych, nieuczesanych puklach zasłaniających jej zaspaną
twarz. Reszta uczniów wyglądała podobnie jak ona, więc Judith pocieszyła się
faktem, że nie jako jedyna ma szatę upaćkaną sokiem dyniowym.
Markotności szóstoklasistów nie podzielała profesor Purcell, która
wkroczyła z energią do szklarni, rozdając uśmiechy wszystkim markotnym osobom w
klasie. Jej ładnie zakręcone w spirale, ciemne włosy ukryte były pod
przyklapniętym kapeluszem, a twarz, choć usiana zmarszczkami, dodawała entuzjazmu.
Nauczycielka przywitała się promiennie z uczniami i od razu
przeszła do tematu lekcji.
-Metralea jest używana w słabszych eliksirach miłosnych, a
wytwarza się je z właśnie tych płatków. - Wskazała kościstym palcem na szczyt
półmetrowej rośliny przypominającej przerośniętego tulipana. - Kwiatostan
wygląda na bardzo delikatny, płatki zdają się cienkie, choć jest to mylne
wrażenie, są to twarde i mocne powłoczki…
Judith poczuła jak jej mięśnie rozluźniają się wśród spokojnej
melancholii ogrodu. Kwiatowy zapach przejmował władzę nad jej umysłem,
pogrążając w rozmyślaniach. Dziewczyna od zawsze uznawała kontakt z roślinami
za zbawienny. Zieleń była niczym skarbnica pośród morza betonu.
Starała się uważać, ale ciepło szklarni i spokojny głos
nauczycielki oddalał jej myśli jak najdalej od mentrali. Skryła się za grupą
Gryfonów, którzy ziewając, rozprawiali o wczorajszej imprezie urządzonej przez
Huncwotów. Dzięki Gryfonom Judith pozostawała niezauważona dla profesorki
pochłoniętej
w tłumaczeniu sposobu zdobycia rośliny.
Podparta jedną ręką mogła odpłynąć w swoje rozmyślenia, tępo
wpatrując się w przestrzeń cieplarni. Caroline podtrzymywała swoją głowę na
jednej z półek pełnej roślin o neonowych
płatkach, a kwiaty wydawały się obserwować jak jeden z jasnych jak siano
kosmyków wlatuje do rozchylonych warg, żeby razem z wydechem ponownie opaść na
nos. Judith przez długą chwilę wpatrywała się tępo w Caroline, ale wkrótce obraz
śpiącej dziewczyny znudził ją i już miała zerknąć na o wiele ciekawszego,
przystojnego Gryfona, który od dłuższego czasu się jej przyglądał, gdy dwa
jasne światła zamigotały na jej powiece. Spod zmarszczonych brwi ponownie
spojrzała na Caroline, jakby to ona robiła Judith na złość kierując w jej
stronę promienie słoneczne. Lecz Gryfonka nadal spała, a także nie miała w
dłoni niczego czym mogłaby z nudów puszczać zajączki na twarz przyjaciółki.
Światło o niebieskawej barwie powtórnie oślepiło ją na krótki moment.
Judith szybko spojrzała nad głowę Caroline i między burzą loków wyłowiła
wzrokiem dwa, znajdujące się między
drzewami w Zakazanym Lesie, światełka migoczące jak woda podczas słonecznego
dnia. Były jakby nieuchwytne, ale widoczne. Zmrużyła powieki, lecz wciąż nie mogła
zobaczyć źródła światła. Dwa błyski w odcieniu diamentu pozostawały w miejscu.
Nagle przez umysł Judith przemknęła myśl o stworzeniach w
Zakazanym Lesie. Serce jej na chwilę zamarło, gdy uświadomiła sobie, że istoty
nigdy nie podchodziły tak blisko granicy boru. A teraz jedno z nich wbijało
swoje neonowo niebieskie ślepia prosto w Judith.
-Przerwa.- zawołała profesor Purcell.
Kilka uradowanych Krukonów przeszło obok stolika dziewczyny, a
skutkiem tego było przerwanie kontaktu wzrokowego z nieznaną istotą. Gdy Judith
rzuciła swoje zdenerwowane spojrzenia uczniom i ponownie spojrzała między
ciemność w Zakazanym Lesie, lecz dwóch
światełek już nie było.
Zabierając się za budzenie Caroline, w głowie wciąż miała myśl o
niebezpieczeństwach, jakie niosą ze sobą tajemnice Zakazanego Lasu. Żałowała,
że zawsze była dobra z przedmiotu o Magicznych Stworzeniach, bowiem
automatycznie przypomniała sobie wszystkie istoty, jakie mogą zamieszkiwać
puszczę. Wodniki Kappa, tebo, garborogi, a może nawet chimery. Wolała nie wiedzieć.
Nie miała jednak czasu rozmyślać o tajemniczych światłach, gdyż
następną lekcją były odbywające się w zamku Zaklęcia. Jako, iż budzenie
zbuntowanej Caroline zajęło Judith więcej czasu niż przewidywała, już drugi raz
w jednym dniu musiała biec żeby zdążyć na początek lekcji. Nie chciała zszargać
sobie reputacji przykładnej Krukonki, więc pędząc przez korytarze dotarła
zdyszana na trzecie piętro i wpadła przez drzwi klasy, niemal rozkładając się
na podłodze. Spojrzawszy na resztę znudzonych uczniów wywnioskowała, że wcale
się nie spóźniła, choć musiała wskazać pół śpiącej Caroline drogę na
Transmutację, a wypomni jej to, gdy dziewczyna oprzytomnieje. A była pewna, że
przyjaciółka otrzeźwieje po lekcji z profesor McGonagall.
-Witam was wszystkich! Cieszę się widząc was zadowolonych i
zdrowych po wakacjach. Jestem pewien, że przez te dwa miesiące nie
zaglądaliście do książek, co? – niziutki nauczyciel, Fillius Fitwick, wyłonił
się spod góry papierów z uśmiechem, na który tylko Judith się nie nabrała.
Dostrzegła niechlujnie założoną, zmiętą szatę, cienie pod oczami i kurz na
półkach w gabinecie. Zdziwiła się. Profesor Fitwick zawsze kojarzył jej się z
zabawnym, pełnym entuzjazmu staruszkiem, a nie ze zmęczonym nauczycielem. Wśród
pergaminów jej wzrok natrafił na poruszający się, niepokojący nagłówek Proroka
Codziennego o dziwnym zachowaniu ministra. Zrozumiała natychmiast. Ministerstwo
pogrążało się w korupcji, co niepokoiło każdego, nawet najbardziej radosne
osoby.
-No dobrze, bez przedłużania. Pierwszym krokiem będzie nauka
zaklęcia Duro. Polega ono na zamienieniu przedmiotów w kamień. Myślę, że wbrew
działaniu nie jest to ciężkie czy trudne zaklęcie –zachichotał ze swojego
żartu.- Poćwiczycie dzisiaj na poduszkach.- Na ostatnie słowo klasa jęknęła
ponuro.- Macmillan, rozdaj je proszę. No już! – profesor ponaglił dłonią
chłopaka o czuprynie, odstających kędzierzawo blond włosów. Ciemne kręgi pod
zielonymi oczami zdradzały senność Puchona. Gdy ten podawał Judith poduszkę,
wymieniła z nim zmęczony uśmiech, by poczuć, że nie jest sama z bólem głowy
oraz ciężkimi powiekami.
Uczniowie po rozdaniu poduszek nie wykazali większego
zainteresowania lekcją. Wykorzystali fakt, że profesor Fitwick zajęty był
wysyłaniem listów, które musiały być bardzo ważne, gdyż za każdym razem, gdy
któryś z nastolatków zaglądał w jego korespondencję, nauczyciel groził odjęciem
punktów, czego zwykle nie robił. Judith bardzo ciekawiło co otwarty profesor ma
do ukrycia, ale szybko zajęła się wertowaniem podręcznika, kiedy nauczyciel
uchwycił jej ciekawskie spojrzenie. Później przez większość lekcji gapiła się
bezczynnie jak leżącemu na jeszcze nie potraktowanej żadnym zaklęciem poduszce,
Tristianowi Macmillanowi stróżka śliny spływa po brodzie brudząc ładnie
haftowaną poszewkę.
Pod koniec drugiej lekcji Zaklęć Judith postanowiła przysłużyć się
Ravenclawowi i za którymś, leniwym machnięciem różdżki zamieniła swoją poduszkę
w kamień. Nauczyciel z ulgą nagrodził dziesięcioma punktami Judith, zadowolony,
że przynajmniej jedna uczennica wyniosła coś z lekcji.
Po podwójnych zaklęciach dzwon oznajmił przerwę na lunch. Za
oknami świeciło słońce, a lekki wiatr kołysał koronami drzew Zakazanego Lasu,
więc wielu uczniów wyszło z przygotowanymi kanapkami na dwór. Judith odnalazła
w tłumie wychodzących z klasy Transmutacji Gryfonów ożywioną Caroline i w jej
towarzystwie wyszła do parku, by usiąść na jednej z kamiennych ławek.
Judith przymknęła oczy, żeby napawać się ciepłym wiaterkiem
łaskoczącym jej twarz.
-Nie uwierzysz czego się dowiedziałam. Pamiętasz niskiego kuzyna
Stebbinsa? Tego co załapał szlaban za zwędzanie jedzenia do dormitorium. Podobno
dostał się do drużyny Os z Wimbourne!
Przysięgam na swoje wszystkie autografy, że musieli wziąć łapówkę od
jego ojca, bo on nawet nie potrafił złapać kafla w dwie ręce! Co za
niesprawiedliwość… - trajkotała Caroline.
Judith uśmiechnęła się na widok oburzenia na twarzy przyjaciółki.
-Niewątpliwie to są twoje wnioski?
-Jestem tego pewna, Jud. Teraz wszystko załatwia się nie fair. –
przewróciła oczami Caroline.
Oczywiście Caroline nie mogła wiedzieć, że kuzyn Stebbinsa ostro
trenował przez swój ostatni rok szkolny, żeby dostać się do wymarzonej drużyny.
Judith codziennie rano widziała go krążącego na stadionie, podczas swoich
wczesnych poranków spędzanych na parapecie z kubkiem parującej herbaty.
Uważała, że ciężko było nie zauważyć jego wyszczuplającego się ciała, lepszego
refleksu oraz umięśnionych ramion. Czasami doznawała uczucia, jakby wszyscy
wokół niej patrzyli przez mały otwór, a ona widziała cały kadr.
-Jak twoje wakacyjne przygotowania do gry w drużynie Gryffindoru?
– Judith zarzuciła swoje długie nogi na szczupłe uda Caroline. Wpakowała sobie
do ust karmelową czekoladkę, obserwując profil twarzy jasnowłosej.
Zauważyła jak delikatna linia szczęki Caroline się wyostrza. Pod
piegami pojawiły się rumieńce złości.
-Pan prokurator nie pozwolił mi wychodzić z miotłą. – Caroline
dała nacisk na słowa, którymi określała swojego ojca. Jej beztroski głos nabrał
ostrej barwy.
-Nie udawaj, że byłaś wobec niego potulna i siedziałaś w domu.
Caroline uśmiechnęła się.
-Wstawałam wcześniej i ćwiczyłam, dopóki po wsi nie rozniosły się
plotki dotyczące niezidentyfikowanego dronu. – Caroline trzymała się swojego
postanowienia, żeby nazywać przedmieścia Londynu wsią. – Wtedy pan prokurator
się bardzo zirytował i prawie spalił mnie na stosie. Pewnie by to zrobił gdyby
miał na to czas.
Judith starała się wyglądać na rozbawioną jej opowieścią, ale widziała,
że przyjaciółka cierpi z powodu surowego ojca o przyziemnych poglądach.
-Kazał oddać mi miotłę, więc mu oddałam. Nawet nie zauważył, że to
była pierwsza lepsza z marketu. Nigdy bym nie dostała swojej z powrotem. –
Caroline prychnęła jak rozjuszona kotka. – Powinnam była wrzucić do jego teczki
łajnobombę.
Wepchnęła sobie do ust całą
garść karmelków z paczki Judith. Po przełknięciu cukierków zmieniła temat
na codzienne plotki życia w Hogwarcie.
Gdy nagle przerwała swój monolog o tajemniczym ślubie Andromedy
Black i Teda Tonksa, Judith otworzyła oczy by sprawdzić co sprawiło, że
dziewczyna przerwała w punkcie kulminacyjnym.
Jasnowłosa rozpoznała w oddalonych sylwetkach Huncwotów. Judith spod
przymrużonych powiek spojrzała na Jamesa wydzierającego się, będąc po pas w
zimnej wodzie. Źródłem jego złości był Syriusz, który latał nad nim na jego
miotle, śmiejąc się z miny przyjaciela. Caroline pisnęła niepohamowanie, gdy
James wycisnął wodę ze swojej koszuli ukazując kawałek umięśnionego brzucha. Judith
uznała to bardziej za nieestetyczne niż ekscytujące, w przeciwieństwie do
Caroline oraz kilku innych dziewczyn, które usiadły na trawie wpatrując się w
chłopaków jak sroki w gnat. Gdy Caroline uchyliła wargi z zachwytu, Judith nie
wytrzymała i parsknęła śmiechem, który przerodził się w nieopanowany chichot. Zawstydzona
starała się uciszyć przyjaciółkę, gdyż hałas jaki stwarzała ściągnął na nie
uwagę Huncwotów, którzy przyglądali się dwóm dziewczynom z ciekawością, jak i
rozbawieniem.
Dopiero, gdy dzwon zwołał odpoczywających na błoniach uczniów, Judith
uspokoiła się, choć na jej bladych ustach dało się dostrzec drobny, nieco
kpiący uśmieszek za każdym razem, gdy jej wzrok natrafiał na poprawiającą
maniakalnie włosy Caroline, obracającą głowę, by popatrzeć na nieśpieszących
się na lekcje Huncwotów.
-To co, Judy? Spotkamy się zaraz na dziedzińcu, żeby pójść do
Zakazanego Lasu? Ach, no tak. Całkowicie zapomniałam, że masz teraz randkę z
profesorem Binnsem. To może zobaczymy się wieczorem, jeśli się dobudzę z drzemki,
którą planuję podczas twojej Historii. – Caroline poinformowała Judith o
zbliżającej się lekcji monotonii. – Miłej nauki!
Judith całkowicie straciła humor. Miała o wiele więcej zajęć niż
Caroline (łatwo domyślić się, że przyjaciółka wypominała jej to nieustannie, planując
na głos co będzie robiła przez wolną godzinę), ponieważ lubiła naukę, lecz
całkowicie nie miała pojęcia jakim cudem dostała na Sumach W z Historii Magii,
skoro starała się nie zdać z owego przedmiotu.
Podążała leniwie opustoszałymi korytarzami powtarzając sobie, że jeszcze jedna godzina i
koniec zajęć. Ale wizja siedzenia przez sześćdziesiąt minut na Historii Magii
oraz po raz kolejny słuchania głosu nauczyciela opowiadającego o wojnach goblinów
nie napawała jej radością. Patrząc na profesora Binnsa miała wrażenie jakby sam
którąś z nich przeżył.
Momentalnie przez korytarz przeleciało coś niesamowicie szybkiego.
Znudzona Judith krzyknęła i w ostatniej chwili uskoczyła przed zderzeniem z
obiektem. Wylądowała na twardej posadzce, obijając sobie biodro. W efekcie
upadku wszystkie książki wyleciały jej z rąk, a kociołek potoczył się po ziemi.
Wściekła Judith obróciła się ku pędzącej postaci. Ujrzała szczerzącego się do
niej ciemnowłosego chłopaka. Siedział na najnowszej miotle.
-Black! Kretynie!- krzyknęła Judith wygrażając mu pięścią i
rzucając w niego podręcznikiem w twardej oprawie. Syriusz zgrabnie złapał
książkę i zanim doleciała do niego wiązanka przekleństw, zniknął za rogiem.
Z rumieńcami złości zaczęła zbierać swoje książki. Kociołek
ujrzała kilka kroków od siebie, więc na czworakach przedostała się do niego.
Dopiero, gdy upchnęła do niego swoje podręczniki, zorientowała się, że jest
przy czyiś świecących butach, klęcząc na ziemi.
Zażenowana podniosła powoli wzrok do góry, a kiedy ujrzała
zdziwioną twarz Caspera Crow’a przełknęła ślinę. Chłopak uśmiechał się lekko,
ale Judith widziała w tym geście zmieszanie. Cała czerwona, jak najszybciej
pozbierała się z posadzki i wymruczała marne przeprosiny, wbijając wzrok w
swoje trampki. Gdyby tylko podniosła spojrzenie, spostrzegłaby, że jej obiekt
westchnień jest rozbawiony sytuacją i zainteresowany uroczą Krukonką.
-Em… Ja.. Black.. On.. Przepraszam, śpieszę się, muszę iść.-
wypowiedziała jak z karabinu i zawstydzona odwróciła się na pięcie,
przeklinając swoją głupotę. Zanim
zniknęła za rogiem usłyszała chóralny śmiech grupy Ślizgonek. Pomyślała jak
bardzo się ośmieszyła, rujnując swoją reputację lodowatej Krukonki.
Judith po raz ostatni obejrzała się na koniec korytarza, za którym
zniknął Syriusz i obiecała, że wcześniej czy efektowny sposób odwdzięczy mu
się.
Bardzo dobry rozdział! Coraz bardziej mi się podoba Twoje opowiadanie ;) Tylko czy czasem zaklęcie, którego Judith uczyła się na lekcji, nie powinno się raczej znaleźć na transmutacji? Bo jakby nie patrzeć, to to jest przemienienie czegoś w coś, więc transmutacja :P Przepraszam, że się czepiam :P
OdpowiedzUsuńsnake-being.blogspot.com
faktycznie, mój błąd :/
Usuń